Aniołki!
A teraz mamy
miesiąc. Coraz lepiej, może nawet kiedyś uda mi się dodać kolejny rozdział po
kilku dniach, może. No cóż. Informuję tylko, że jakość tego, co zaraz
przeczytacie (lub nie) raczej nie równa się okresowi czasu, jaki zdążył już
minąć. Także, z góry przepraszam, jeśli się zawiedziecie.
Dziękuję bardzo
za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Kocham was wszystkich.
Uwielbiam ten moment, kiedy czytam wszystkie te ciepłe słowa i nagle wybucham
niekontrolowanym płaczem albo skaczę do sufitu, ot tak, z radości.
A – Nie znalazłam żadnych błędów i nie
mogę narzekać na twój komentarz, naprawdę. Bardzo mi miło, że tak oceniasz moje
opowiadanie. Ja też uważam, że Leonetty jest wszędzie za dużo. Poza tym (tak
między nami), nie lubię Violki. Ups, wydało się. Mniejsza o to. Dziękuję ci
bardzo, bardzo, że tu zajrzałaś, pamiętałaś i, że napisałaś ten komentarz <3
Kinga Raczyńska – Z góry dziękuję, za
życzenia weny. Naprawdę bardzo się cieszę, że jesteś. Bo od jakiegoś czasu
zawsze jesteś. Bardzo podnosisz mnie na duchu, dziękuję. Sytuacja z Maxim…
Wszyscy chcą wyjaśnień, jejku! Cóż, wszystko w swoim czasie. A na razie macie
Feliaty (nie wiem, co mi jest, opętało mnie). Uwielbiam cię, naprawdę,
uwielbiam.
Ellie Pasquarelli – Oj, skarbie, ja nie
mam talentu. Wybij sobie to z głowy. Hm, a ja widzisz czuję większą sympatię do
Diecesci. Jakoś tak. Ale mam nadzieję, że nie zniechęcę cię do nich jeszcze
bardziej. Twój komentarz jest długi, piękny i taki… nie wiem, co powiedzieć.
Nie umiem określić ile razy go czytałam. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy
fakt, że go napisałaś, że przeczytałaś i że jesteś. Mam tylko nadzieję, że nie
zawiedziesz się tym rozdziałem i, żeby nie było, przecież jest szybciej :) Kocham, kocham, kocham.
Inolvidable – To nieważne, czy się
spóźniłaś, czy nie, ważne że jesteś. Zresztą, czy jest wyznaczony jakiś
konkretny termin, by można było mówić o spóźnieniu? Juleczko, jak ja kocham
twoje komentarze. Nie mogę uwierzyć, że tak uważasz, że naprawdę ci się podoba.
Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek ja (i cokolwiek napisanego przeze
mnie) zostanę adresatem twojego komentarza. Dziękuję, że znalazłaś chwilę i
poświęciłaś dla mnie swój cenny czas. Oczywiście, że Naxi jest najlepsze,
zawsze i wszędzie. Ups, czyżbym znowu za dużo zdradziła? No, cóż. Jestem ci
bardzo, bardzo wdzięczna.
Carmelle xx – W sumie, poznałyśmy się
niedawno, ale już wiem, że jesteś kimś niesamowitym. Pff, wcale ci nie słodzę.
Pff, no może tylko trochę. Ale sławę już mam, więc ten… pff. Fenomenalny? O
jejku, nie jest. Jest zwyczajny. Albo jeszcze niżej niż zwyczajny. Tyle
pięknych słów, tylko chyba nie pod tym adresem. Dziękuję ci bardzo za twoją
opinię i cieszę się, że ci się podoba. A wspaniała, to jesteś ty, pff. A ja
kocham bardziej.
Eddie N. – OMG. Podzielam twoją
reakcję. To jest właśnie ten moment kiedy płaczę, skaczę i robię z siebie
kompletną wariatkę. Edytko, czytając twoje komentarze zawsze przychodzi mi na
myśl ta lekkość, z jaką je piszesz i bardzo ci zazdroszczę tej umiejętności.
Oczywiście –przesadzasz – jeśli chodzi o ilość pochlebstw. Nie mam pojęcia, co
takiego przeczytałaś, ale już po tym „świetnym stylu” wiedziałam, że na pewno
nie mój rozdział. Bo ja nie mam z tym pojęciem nic wspólnego. Nie mniej jednak
napisałaś ten komentarz i, i… I. Dziękuję, chociaż to
zdecydowanie za mało. Tak, tak, ty zdecydowanie jesteś aniołem.
Jeszcze raz –
dziękuję wszystkim. Świadomość, że to co robisz być może wcale nie jest takie
złe, to coś nie do opisania. Sprawia, że o wiele bardziej chce się żyć.
A, jeszcze
jedno, dedykuję rozdział każdemu, kto go przeczyta, a przede wszystkim Tobie, bo przeczytałaś go jako pierwsza
i dzięki tobie na nowo odzyskałam wiarę – we wszystko.
***
- Dokąd mnie prowadzisz? – delikatne
brzmienie jej melodyjnego głosu przerywa panującą wokół nich ciszę. Ciszę,
którą dotychczas odważyły się zakłócić jedynie podeszwy ich butów. Wiatr muska
jaśniutkie kosmyki jej włosów, otulając je letnim, wieczornym powiewem. On
tylko kiwa głową w odpowiedzi. Zresztą, czy ona naprawdę jej potrzebuje? Czy
nie zadała pytania tylko po to, by móc usłyszeć łagodny ton, który działał na
nią lepiej niż najdroższe lekarstwo? Czy nie pragnęła poczuć ciemnej czekolady
jego tęczówek niemalże oblewającej jej bladą skórę? Czy nie życzyła sobie, by
zmiażdżył kości prawej dłoni, byleby tylko nigdy jej nie puścił?
Zacieśnia uścisk, a mimo to wciąż
jedynie ociera swoje palce o jej dłoń. Przynajmniej
właśnie takie ma wrażenie. Ona niecierpliwie wzdycha, wypuszczając z płuc
połowę tlenu. Tak, jakby bała się, że
druga połowa ucieknie i zabraknie jej, gdy będzie potrzebować. Z nim jest
tak samo.
- Powiedz mi chociaż, czy czeka nas
jeszcze długa droga.
Nie odpowiada. Nie przypuszcza, że
aż tak krótka.
- Proszę. Chcę wiedzieć tylko tyle.
Spogląda w jego stronę, a on nie porusza się, nie słyszy, nie odpowiada.
Znika.
- Powiedz! Odezwij się! Nie! Nie zostawiaj mnie!
- Nie! – niewielki, choć przestronny, gabinet, wypełnia przeraźliwy
wrzask blondynki. Błyskawicznie otwiera oczy i wstaje z krzesła. Kolejne oddechy
sprawiają jej coraz większą trudność. Cofa się. Krok. Jeden, drugi, trzeci.
Opiera plecy o chłodną ścianę. Miałaś już
nigdy więcej nie zasypiać. Wplątuje palce we włosy, delikatnie je
przeczesując. Podchodzi do okna i, opierając się o szeroki parapet, spogląda w
dal. Niebo przybiera czekoladowy odcień. W mgnieniu oka odwraca się, nie chcąc
na nie patrzeć. Zaciska powieki tak, że aż piecze. Nie otwierając oczu, po
omacku trafia do biurka i z powrotem zajmuje miejsce na wysokim krześle.
- Ludmiła! Co się stało?!
Światło emanujące z ekranu komputera i grynszpanowe ramki biało-czarnych
obrazów zawieszonych na ścianie atakują jej źrenice, gdy powoli otwiera oczy i
podnosi głowę.
- Francesca. Ile razy ci mówiłam, że możesz tu przychodzić tylko i wyłącznie
wtedy, kiedy cię zawołam?
- Dokładnie tyle samo, ile ja rzucałam wszystkie swoje rzeczy i
przybiegałam tutaj z myślą, że coś poważnego ci się stało.
- Ach. Teraz, kiedy wiesz, że wszystko w porządku, proszę, idź już sobie.
– nie wychodź, proszę. nie wychodź,
błagam. wszystko wróci.
- Tak. Teraz wyjdę, a za chwilę znów dostanę zawału wywołanego twoim
krzykiem. Albo po prostu – przebywaniem w twojej obecności.
- Gdyby to miało się stać, to stałoby się już dawno. – spogląda w piwne
oczy brunetki. Piwne. Lepsze, ładniejsze, czystsze.... nieprawda. czy ty musisz wszystko wiedzieć? nieprawda. przestań to powtarzać. nieprawda. oj, zamknij się! Chwyta
butelkę, którą Włoszka zostawiła tu ostatnim razem, niedbale odkręca korek i
łapczywie połyka kolejne kęsy wody. – Nie martw się o mnie, Fran. Naprawdę, nic
się nie stało. – odsuwa szufladę i wyjmuje z niej potężnych rozmiarów czerwoną
teczkę. – Ale skoro już tu jesteś – wskazuje na dokumenty – to mam prośbę.
Przejrzyj je i pozbądź się wszystkich niepotrzebnych. Nie mam do tego głowy.
Francesca z politowaniem spogląda na Ludmiłę, jakby chciała powiedzieć
„Jasne, nie ma sprawy, to tylko kolejny milion nic nieznaczących papierzysk i
kolejne godziny stracone na przeglądaniu ich.”. Z gracją podchodzi do biurka,
nie zaplątując się po drodze w żaden kawałek materiału albo niewygodną
falbankę. Dla własnego bezpieczeństwa, tego dnia włożyła spodnie.
- Żeby było jasne – dotykam ich tylko dlatego, że jesteś moją
przyjaciółką. – sięga po teczkę, ale blondynka w ostatniej chwili wyrywa ją z
jej rąk.
- Ach, zapomniałabym. – otwiera leżący tuż obok niej notatnik, którego
ciemnoczerwona okładka niewiele różni się od oblewającego mebel mahoniu, na
samym środku i wyjmuje z niego małą, żółtą karteczkę. Wkłada ją do teczki i podaje
Francesce. Zdezorientowana Włoszka, niemalże uginając się pod ciężarem
dokumentów, dochodzi do drzwi, w myślach przeklinając blondynkę.
- Jesteś mi winna przysługę. – cedzi przez zęby i, nie zwracając uwagi na
szeroki uśmiech przyjaciółki, opuszcza gabinet. Jeszcze będziesz mi za to dziękować. Zobaczysz.
Zapominając o wydarzeniach z ostatnich kilkunastu minut, naciska błękitny
przycisk i włącza komputer. Już po chwili wspomnienie wraca, gdy przychodzi jej
wpisać hasło do swojego konta. Kładzie obie dłonie na klawiaturze i wzdycha
głęboko. Dlaczego, do cholery, jeszcze go
nie zmieniłaś? Spogląda na podświetlony na jasnoniebiesko komunikat „Czy
zapomniałeś hasła?”. chciałam. nieprawda. próbowałam. nieprawda. nigdy, przenigdy. Delikatnie
przyciska kolejne klawisze oznaczone literami. M. A. R. C. O. Tak przewidywalne, a jednak nikt nie pokusił się o
to, by je złamać. Aż tak dobrze udawała?
Dwukrotnie klika na małą, białą kopertę, nachalnie migającą na pulpicie –
jakby błagającą, by ją otworzyć.
Nadawca: Adres prywatny *
Odbiorca: ludmila.tavelli@mail.com
przełyka ślinę. dlaczego musiało
być już za późno, by cokolwiek zmienić?
Temat: Ogromna prośba
Szanowna Pani Ferro!
mruga zdziwiona. niewielu klientów zapamiętuje
jej nazwisko. żaden. jeden?
Odruchowo sięga prawą dłonią po białą słuchawkę telefonu, lewą wybierając
przycisk z numerem 1. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
- Francesca! – zdziwiona Włoszka z trudem utrzymuje równowagę,
jednocześnie odbierając telefon i wyjmując papiery z teczki, do której jeszcze
nie zajrzała. Ludmiła jest niczym wykwalifikowany szpieg – zawsze wie kiedy
zadzwonić i ją zaskoczyć. – Marco Tavelli, pamiętasz? – nawet nie zauważa, gdy
wypowiada jego nazwisko. A przecież jest
na tej zakazanej liście.
- Oczywiście. Skierowałam go do Felipe, ale z nas zrezygnował. Dlaczego
pytasz?
- To nieistotne.
- Ale… - rozłącza się. to nie on.
to nie może być on. w takim razie – kto?
Proszę mi wybaczyć, że pozwoliłem
sobie napisać od razu do Pani, pomijając procedury związane z telefonicznym czy
mailowym kontaktem z którymkolwiek z sekretarzy, którzy dopiero później mogliby
mnie do Pani pokierować. Lub nie.
Postanowiłem zwrócić się do Pańskiej
kancelarii, a przede wszystkim do Pani, w pewnej bardzo delikatnej sprawie.
Zależy mi na spotkaniu z Panią i omówieniu problemu w cztery oczy.
Proszę nie odpowiadać.
Spotkajmy się trzydzieści dwie minuty
po trzeciej.
Odruchowo sprawdza godzinę. Trzydzieści
dwie minuty po trzeciej.
PS Spojrzała Pani na zegarek, prawda?
Proszę się nie martwić – zwykły zbieg okoliczności. Do zobaczenia!
Serce wali jak oszalałe.
Gdzie jesteś, Francesca, kiedy nie
mogę krzyczeć?
***
Przerzucając dokumenty, jeden po drugim, nie natrafia na żaden, którego
tytuł, pieczątka, czy jakikolwiek inny szczególny znak, wskazywałby na jego
ważność i niezbędność. Przejrzała już połowę zawartości teczki, z każdą kolejną
umową zastanawiając się, czy nie lepiej będzie od razu wyrzucić je wszystkie.
Ewentualnie – żadnej – i oddać Ludmile teczkę w stanie nienaruszonym. Jedynym,
co powstrzymuje ją przed tym pomysłem, jest ciekawość. Mała, żółta karteczka
wrzucona przez blondynkę w otchłań teczki, najwidoczniej zanurkowała w niej
bardzo głęboko, gdyż Włoszce do tej pory nie udało się na nią natrafić.
Mel_00: Przysięgam, jeśli zobaczę jeszcze jednego człowieka, który w
mojej obecności będzie się opychał burgerem z wołowiną, to wyskoczę z
dziesiątego piętra.
Frania: Nie, Mel, zwymiotujesz.
JuanJuan: Mel_00, już biegnę, podaj tylko adres.
Mel_00: Jeśli to będziesz ty, to zepchnę ciebie.
Frania: Błagam was, nie kłóćcie się.
Mel_00: Okej, okej. Co tam u ciebie, Fran?
Frania: W skrócie? Jeśli Lu da mi kolejną teczkę „papierów do
przejrzenia”, skoczę razem z tobą.
Mel_00: Widziałaś się z tym facetem?
Frania: Nie, Mel, odkąd wpadłam na niego w gabinecie Lu, nie widzieliśmy
się. I lepiej, żeby tak zostało.
Mel_00: Ale pisałaś przecież, że nie było tak źle. Może warto dać mu
szansę.
Mel_00: Tak tylko pomyślałam.
Mel_00: Ej, Fran, jesteś tam? Przepraszam, obiecuję już nigdy więcej o
nim nie wspominać.
Mel_00: Fran, do cholery?!
Docierając do ostatniej umowy – jak wskazuje data – sprzed czterech lat,
nie czuje palców prawej dłoni i nie może ruszyć nadgarstkiem. Odkłada plik
kartek na jeden ze stosów i oddycha z ulgą. Koniec. Sięga po fioletowy kubek,
by wziąć ostatni łyk kawy zbożowej. Zdejmuje buty i, siadając na krześle,
opiera wyprostowane nogi o blat biurka. Spogląda na otwartą czerwoną teczkę.
Dopiero teraz zauważa, że między dwoma sklejonymi fragmentami znajduje się
przedmiot, na poszukiwaniu którego spędziła ostatnie godziny. Wychyla się i
sięga po złożoną na pół karteczkę. Nim decyduje się poznać jej zawartość,
przekłada ją z ręki do ręki, obracając w każdą możliwą stronę. Delikatnie
odchyla jeden z rogów i prostuje kartkę.
503-012-127 ** Fran, zadzwoń tam, proszę cię. Ja nie mam
do tego głowy.
Ile razy tego dnia usłyszała już „Ja nie mam do tego głowy”? Najwyraźniej
Ludmiła nie ma głowy do niczego. Brunetka podejrzliwie spogląda na kartkę, ale
decyduje się wypełnić kolejne polecenie przyjaciółki. Błyskawicznie wybiera
numer na swoim, dość starym, aczkolwiek łatwym w obsłudze, telefonie. Orientuje
się, że tak naprawdę to nie ma pojęcia gdzie i w jakiej sprawie dzwoni, ale
jest już za późno, by się rozłączyć. Osoba po drugiej stronie odzywa się po
pierwszym sygnale.
- Tak, słucham? – telefon z hukiem upada na podłogę, a rozmowa zostaje
zakończona, nim zdąży coś odpowiedzieć. Jej myśli kierują się w stronę jednej
osoby i to bynajmniej nie tej, z którą przed chwilą prawie rozmawiała.
Spogląda na ekran komputera i zauważa nieodczytane wiadomości z forum.
Frania: Przepraszam, Mel, ale muszę kogoś zabić. I to nie może zaczekać.
***
Wpatrzona w ekran telefonu
przemierza alejki parku. Felipe miał do niej zadzwonić już półtorej godziny
temu, tymczasem nie dostała od niego żadnej wiadomości, nawet krótkiego
sygnału. Ile można siedzieć na spotkaniu? Zdaje sobie sprawę, że to nie
pierwszy raz, gdy dzieje się coś podobnego, ale jest w nim tak ślepo zakochana,
że nie dostrzega w jego zachowaniu niczego złego. Po prostu się martwi. Zatrzymuje
się, nerwowo odsuwa suwak najmniejszej kieszeni torebki i wkłada do niej
telefon. Nim udaje jej się zasunąć go z powrotem, kilka razy wyszarpuje z niego
fragmenty materiału, a raz nawet kaleczy sobie palec. Rusza przed siebie ze
spuszczoną głową. Robi trzy kroki, może cztery. Wpada na kogoś. Słyszy krzyk.
Wciąż nie podnosi głowy. Jedynym, co wie na temat osoby, z którą się zderzyła
jest fakt, że należący do niej łokieć niezwykle boleśnie wbija się w jej żebra. Po chwili
kojarzy też głos. Odsuwa się i podnosi głowę, ale tylko na taką wysokość, by
móc spojrzeć chłopakowi prosto w oczy.
- Ha! No i kto by pomyślał, że taka
niezdara z tej księżniczki. – parska. Jakim
prawem wciąż nazywasz mnie księżniczką?
- Daruj sobie. Nie mam ani czasu,
ani ochoty z tobą rozmawiać.
- Co się stało, księżniczko? Twój
blondynek jeszcze nie wrócił do zamku? – próbuje się zamachnąć. Próbuje go
uderzyć. Ale on chwyta jej dłoń w locie. Delikatnie przesuwa po niej palcami,
jakby od nowa rysował linie papilarne. Łapie się na tym, że przez jej całe
ciało przebiega dreszcz. Wyrywa rękę z jego uchwytu i jeszcze trochę się
odsuwa.
- Po pierwsze, nie nazywaj mnie
księżniczką. A po drugie – najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj.
- Pomyśl tylko, jak nudne byłoby
twoje życie, gdybym przestał się do ciebie odzywać!
- Jakoś bym się z tym pogodziła. –
dźwięk telefonu przerywa ich słowną potyczkę.
- Ha! O wilku mowa. Twój rycerz
postanowił się odezwać? Błagam cię, Natalia. Nie jesteś aż tak głupia. – nie jesteś aż tak głupia. o co ci chodzi? co
takiego wiesz? dlaczego nagle zacząłeś siedzieć w mojej głowie? Odbiera
telefon.
- Pa, Maxi.
- Pa, księżniczko.
***
Od: Lu
15:41
Dzisiaj też po mnie przyjdziesz?
Do: Lu
15:43
Miałaś
już więcej nie zakładać tych butów.
Od: Lu
15:46
Tym razem nie potrzebuję szofera, tylko
przyjaciela.
Do: Lu
15:50
Okej,
przyjdę.
Od: Lu
15:51
Zaskakująco szybko się zgodziłeś ;)
Do: Lu
15:54
A
ty zaskakująco szybko odpowiedziałaś.
Od: Lu
15:56
Nienawidzę kiedy odpowiadasz mi w ten sposób.
Od: Lu
16:04
Diego, odezwij się!
Od: Lu
16:06
Diego!
Od: Lu
16:10
Idź w cholerę.
Przeskakując
kolejne stopnie schodów, przypomina sobie ich krótką wymianę zdań i nie może
powstrzymać uśmiechu. Prawda jest taka, że nawet gdyby Ludmiła go nie
poprosiła, to i tak prędzej czy później by tu przyszedł. Ale tego akurat
blondynka nie musiała wiedzieć. Dobiega do drzwi jej gabinetu i puka trzy razy.
Nie czekając na odpowiedź, naciska na klamkę i z szerokim uśmiechem na twarzy
wchodzi do pomieszczenia.
- Zamawiałaś księcia na białym
koniu?
- A mogę jeszcze złożyć reklamację?
- Za późno, kochana. Nie pozbędziesz
się mnie do końca swojego życia.
- A przynajmniej dopóki, dopóty będę
mogła umówić cię z Francescą.
- Chyba mnie nie doceniasz. – wcale
o tym nie pomyślał. wcale nie o piwnych oczach. wcale nie o włosach koloru
hebanu. Francesca, Francesca, Francesca;
chyba cierpią na tę samą przypadłość.
- Jak ci minął dzień? – pyta
blondynka, kierując rozmowę na zupełnie inny tor. Ma ogromną nadzieję, że
Włoszka i tym razem pojawi się w jej gabinecie.
- Jak zwykle. Lara jest chora, więc
musiałem wziąć za nią prawie wszystkie zastępstwa, ale poza tym nic ciekawego. Tuż
przed wyjściem ze szkoły miałem jakiś dziwny telefon. Nie mam pojęcia, kto
dzwonił. Nie wiem nawet, czy mężczyzna, czy kobieta, bo rozłączył się tuż po
moim „Tak, słucham?”. Być może po prostu ktoś pomylił numery.
- Być może. – zakłada kosmyk włosów
za ucho, próbując się czymś zająć i ukryć uśmiech wpełzający na jej twarz.
Potężny podmuch wiatru wkrada się do
pomieszczenia, w momencie gdy Włoszka z impetem otwiera drzwi i wbiega do
gabinetu. Jej policzki oblane są purpurą, a wściekłość widać w każdej
pulsującej żyle. Gdy zauważa twarz Diego, zatrzymuje się. Zabawne – myśli – kolejny raz
w tej samej sytuacji. Jak dobrze to zaplanowałaś? Ze złością patrzy prosto
w oczy Ludmiły, która udaje, że nie ma nic wspólnego z całą sytuacją.
- Ktoś nie zamknął okna na
korytarzu, a przecież dziś tak wieje. Będę musiała się tym zająć. – do tego to masz głowę, co? A może nie tylko
do tego?
- Cześć, Francesca. Pamiętasz mnie?
Diego. Byłem tu ostatnio. – Diego, Diego,
Diego; no proszę. no jasne, że pamiętam. – Co cię tak zdenerwowało? – w
jednej chwili jej twarz przybiera łagodniejszy wyraz. Oddycha głęboko. – Co się
stało? – no wiesz, chciałam tylko zabić
Ludmiłę z takiego jednego powodu, o którym nie mogę ci powiedzieć, bo uznasz
mnie za wariatkę i nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz. Chwila, ja wcale nie
chcę, żebyś się do mnie odzywał. A może…
-
Nic… Nic takiego. Drobne błędy w papierach. Jestem tu od rana, więc o tej porze
takie pomyłki, hm… Znacznie bardziej mnie irytują. – …chcę?
-
To może dasz się zaprosić na kawę? Chwila odpoczynku jeszcze nikomu nie
zaszkodziła. No i będziemy mogli porozmawiać. – tak, tak, milion razy tak!
- Nie, przepraszam, mam jeszcze
mnóstwo pracy. – kątem oka widzi przeszywające spojrzenie Ludmiły. Przynajmniej
nie będzie miała satysfakcji. A ja co
będę z tego miała?
- To w takim razie - na herbatę?
- Nie, ja…
- To chociaż na sok pomarańczowy.
- Może innym razem. – przepraszam. nie słuchaj mnie. pójdę z tobą
na tę kawę, Diego. nie słuchaj mnie. A jednak uśmiecha się przepraszająco i
wychodzi z gabinetu tak szybko, jak się w nim znalazła.
- Wiesz, Lu? Chyba miałaś rację.
* Uznałam, że skoro istnieje
„numer prywatny”, to dlaczego nie „adres prywatny”. Nie mam pojęcia, czy coś
takiego w ogóle istnieje.
** Poza kierunkowym +54 nie mam
pojęcia jak wyglądają numery telefonów w Argentynie i nie chciałam niczego
pokręcić. Także macie taki w polskim formacie.
I jeszcze na koniec – zdaję sobie
sprawę, że rozdział jest bardzo podobny do pierwszego, głównie jeśli chodzi o
miejsce – prawie wszystko w kancelarii - ale nie tylko. To oczywiście ulegnie
zmianie, po prostu ten początek jakoś tak mi się układał, ale z drugiej strony
wydaje mi się, że życie dorosłych ludzi wygląda podobnie i byłoby to
nienaturalne, gdyby bohaterowie większość czasu spędzali np. na mieście, gdzieś
zupełnie poza pracą.
To tyle ode mnie, jeszcze raz,
kocham was bardzo.