niedziela, 26 lipca 2015

Grzech Trzeci

Aniołki! (musiałam tak zacząć, mimo że informacje znajdziecie dopiero pod rozdziałem)

3.

- Francesca! – zamaszystym ruchem naciska na klamkę i otwiera drzwi, które są jedyną przeszkodą na jej drodze do gabinetu przyjaciółki. Podmuchy wiatru przeciskające się przez uchylone okno targają jej włosami, a zaczerwienione policzki i mrożące krew w żyłach spojrzenie tylko potwierdzają jak bardzo jest wściekła. – Co to miało być?
Ku jej zdziwieniu, Włoszka jedynie leniwie przeciąga się na krześle i sięga palcami prawej dłoni po kubek z zieloną herbatą. Bierze duży łyk i, nie odkładając naczynia, otwiera leżący na biurku notes i przegląda zapisane w nim notatki.
- Francesca, do jasnej cholery, odłóż tę kawę, jak do ciebie mówię! Możesz mi łaskawie wyjaśnić twoją wczorajszą reakcję na zaproszenie Diego?!
- To nie jest kawa, tylko zielona herbata. Na uspokojenie. – cedzi przez zęby ostatnie słowa. Swoją drogą, zielona herbata to całkiem niezły wynalazek. Przydaje się, zwłaszcza, gdy twoją najlepszą przyjaciółką jest ta niestabilna psychicznie blondynka.
- Ja ci dam uspokojenie! Nie widziałaś, jak bardzo mu zależało? Poświęciłam się. Dałam ci ten numer, chociaż doskonale wiesz, że takie sprawy zwykle załatwiam sama... – sarkastyczny wyraz twarzy brunetki odrobinę ostudza jej zapał -… powiedziałam „zwykle”, a nie „zawsze”. Zresztą, nie o tym rozmawiamy! Starałam się być dobrą przyjaciółką, chciałam pomóc, a ty…
- A ja wcale o to nie prosiłam. – opanowany ton głosu Francesci przyprawia ją o palpitację serca.
- A ty powinnaś mi za to podziękować! I się zgodzić! – robi krok do tyłu i opiera się o ścianę, uspokajając oddech. Zdaje sobie sprawę, że nie powinna w ten sposób atakować Francesci, ale tłumaczy to chęcią sprawienia, by przyjaciółka wreszcie była szczęśliwa. Tak jak ona już nigdy nie będzie. Bierze głęboki wdech i na chwilę przymyka oczy. Zmiana wyrazu twarzy na obojętny zajmuje jej nie więcej niż sekundę. Wplata palec we włosy i okręca na nim jeden z jasnych kosmyków.
- Ludmiła, chciałabym móc powiedzieć, że doceniam to, co zrobiłaś. Ale tak wcale nie jest. Prosiłam, tłumaczyłam, a ty i tak postawiłaś na swoim. Powiem to ostatni raz i mam nadzieję, że wreszcie zrozumiesz – żaden mężczyzna nie jest mi potrzebny do szczęścia. Żaden. – tyle kłamstw w kilku słowach. proszę, powiedz, że kiedyś mi wybaczysz.
- Diego nie jest żaden.
- Proszę. – jest czy nie jest? a nawet jeśli? nie mów nic. wystarczy już, że nienawidzę siebie.
Odsuwa się od ściany energicznie, uderzając łokciem w drzwiczki szafki wypełnionej książkami. Marszczy nos, a z ust wydobywa się prawie niesłyszalna wiązanka przekleństw. Uspokaja się, gdy czuje na sobie pogardliwy wzrok przyjaciółki i zajmuje miejsce na krześle naprzeciwko Włoszki.
- Wyjeżdżam na trochę. – kiwa głową. Wydaje się, że obie zapomniały o odbytej kilka minut temu awanturze. - Zamknęłam już wszystkie sprawy, w których uczestniczyłam, a Felipe i Maxi zajmą się nowymi.
- Dokąd jedziesz?
- Na koniec świata. – prycha zrezygnowana. Uśmiecha się, ale tylko kącikiem ust.
- Ile ty zarabiasz? – brunetka parska śmiechem, gdy zdaje sobie sprawę, jak bardzo infantylne pytania zadała. Zaskoczony wzrok przyjaciółki skłania ją do wyjaśnień. – No, bo, o ile mi wiadomo, nie stać cię na tak niebotyczne ilości benzyny, jakie są potrzebne do podróży na koniec świata.
- O ile tobie wiadomo… - szczery śmiech ich obu wypełnia pomieszczenie.
Blondynka sięga po kubek z herbatą i bierze potężny łyk.
- Ej, ktoś ci pozwolił?
- Wiesz, masz rację, to naprawdę uspokaja. - wypija kolejny łyk
- Przeraźliwie pusto będzie tu bez ciebie. - głos brunetki wypełniają nutki zawiedzenia i melancholii łącząc się w smutną gamę.
- Wrócę tak szybko, jak tylko będę mogła. Obiecuję.

Donośny huk rozlega się w pomieszczeniu, gdy naciska zielony przycisk, włączając komputer. Zdejmuje niewygodne szpilki i zmienia pozycję na obrotowym krześle. Opiera się łokciem o biurko i unosi dłoń do twarzy, powstrzymując ziewanie, które przypomina jej o kolejnej nieprzespanej nocy. Podwija rękawy marynarki, pociągając za alabastrowy materiał. Pewnie chwyta myszkę i najeżdża nią na wyraźnie migającą ikonkę na pulpicie. Klika dwukrotnie, a okno poczty wypełnia cały ekran. Jeszcze raz spogląda na wiadomość od nieznanego nadawcy. No cóż – myśli – najwyżej się nie spotkamy. Jakoś to przeżyję. Usuwa wszystkie maile zawierające spam i otwiera pole do utworzenia nowej wiadomości.

Nadawca: ludmila.tavelli@mail.com
Odbiorca: hernandez.d@mail.com
Temat: Jadę na koniec świata

Diego.
Wyjeżdżam na trochę, więc w najbliższym czasie nie znajdziesz mnie w kancelarii. Ale nie martw się o mnie. Obiecuję, że, gdyby coś się działo, będziesz pierwszym, który się o tym dowie. Ale nie dzwoń do mnie, potrzebuję odpoczynku i muszę załatwić parę spraw.
Proszę Cię, uważaj na Francescę. Nie przyzna się do tego, ale nie może za długo zostawać sama – potrzebuje czyjejkolwiek obecności. Nie wiem, co dokładnie do Ciebie czuje, ale jestem pewna, że będzie przy Tobie bezpieczna.
Niedługo się zobaczymy,
Ludmiła

Schodzi po schodach, kurczowo trzymając się poręczy; brakuje jej powietrza. Zatrzymuje się na przedostatnim stopniu, rozglądając się dookoła. Spogląda na abstrakcyjne obrazy ozdabiające szare ściany. Jej ulubiony wisi tuż obok gabinetu Felipe. Obraz, na którym tylko On widział coś poza czarną plamą. Odwraca głowę i rusza do przodu. Kieruje swoje kroki prosto w stronę drzwi. Patrzy przed siebie, wyłącznie przed siebie. I nie zauważa kiedy dłuższa wskazówka zegara przeskakuje nieznacznie. 15:32. A ciemnowłosy młody mężczyzna wchodzi do budynku tymi samymi drzwiami.
Zajmuje miejsce na siedzeniu kierowcy czarnego mercedesa. Walizka wypełniona kilkoma sukienkami, dwoma parami butów, laptopem i lokówką jest zamknięta w bagażniku. Na tylnym siedzeniu spoczywa gruby koc i butelka soku pomidorowego, a ze schowka wystaje złota zatyczka od koralowej szminki i papierek po cukierku.
Wkłada kluczyk do stacyjki i delikatnie przekręca. Warkot silnika nie pozwala na dłuższe rozmyślania. Spogląda w lusterko; uśmiecha się sama do siebie. Ostrożnie skręca w prawo, włączając się do ruchu. Otwiera okno, by nabrać świeżego powietrza do płuc, jednak na niewiele się to zdaje, gdyż jeden z pasażerów samochodu jadącego tuż obok niej postanawia zapalić papierosa. Duszący dym wypełnia wnętrze pojazdu, a ona posyła mordercze spojrzenie nieznanemu mężczyźnie.
Melodia starego klasyka jazzowego rozlega się w aucie. Pogardliwie spogląda na telefon. Gdyby nie imię, które miga na wyświetlaczu, zapewne by nie odebrała. Jednak świadomość tego, kto dzwoni, nie pozwala jej na tą decyzję. Sięga po urządzenie i naciska zieloną słuchawkę.
- Rozumiem, że przeczytałeś już wiadomość ode mnie i właśnie dlatego dzwonisz.
- Oh, czyli spodziewałaś się mojego telefonu? Doskonała dedukcja, pani adwokat! Gdzie jesteś?
- W drodze. – zdaje sobie sprawę, że zdawkowe odpowiedzi nie zadziałają w rozmowie z Diego, a mimo to próbuje.
- Dokąd?
- Na koniec świata. – albo trochę bliżej.
- Jesteś pewna, że Ruda wie, że przyjedziesz?
- Jesteś pewny, że nauczyciel to odpowiedni zawód dla ciebie, Sherlocku? – dlaczego tak dobrze mnie znasz? jesteśmy siebie warci.
- Poradzisz sobie sama? – nie.
- Diego, nie jestem małą dziewczynką!
- Patrz na drogę. – w tym momencie ma ochotę nacisnąć czerwoną słuchawkę. - Lu, wiesz, że dla mnie zawsze nią będziesz. – no wiem. dziękuję ci za to.
- Poradzę sobie. – tak. chyba tak. może. nie?
- Tak, wiem. Ale jakby co, to dzwoń.
- Jakby co. Obiecuję. Ty też mi obiecasz?
- Zrobię wszystko, by była szczęśliwa. Trzymaj się, Lu.
- Ty też.

***

Ostatni dzwonek pozwala na dłuższy oddech i łyk kawy upity ze stojącego na parapecie kubka ze świątecznym reniferem. Chłodny napój powoduje w nim odruch wymiotny. Spogląda na nos zwierzaka przestawionego na rysunku – niebieski – no tak, trzeba było to zrobić wcześniej. Skinieniem głowy żegna ostatniego, opuszczającego salę ucznia, równocześnie pakując do plecaka podręcznik i stary, podniszczony egzemplarz Makbeta. Nucąc pod nosem piosenkę Amy Winehouse, wychodzi z sali i kieruje się do drewnianych drzwi na końcu korytarza.
- They tried to make me go to rehab but I said „No, no, no”... - śpiewany przez niego utwór wypełnia każdy zakamarek pomieszczenia.
- A przydałoby ci się! - rozbawiony kobiecy głos zaskakuje go i sprawia, że oblewa się purpurą.
- Lara! Jak kiedyś wyląduję w szpitalu z podejrzeniem zawału, to będzie twoja wina! - udawanie obrażonego nie wychodzi mu zbyt dobrze; co za ironia.
- Jestem prawie pewna, że to będzie wina Ludmiły. - szatynka uśmiecha się szeroko, odgarnia włosy z czoła i puszcza rączkę malutkiej osóbki, która posłusznie stanęła tuż obok niej. - Widzisz, kochanie? Faceci już tacy są, zawsze muszą na kogoś zwalać całą winę.
- Ej, ej, ej! Nie nastawiaj dziecka przeciwko mnie! - promienny uśmiech wpełza na jego twarz, a w oczach pojawiają się ogniki, gdy spogląda w stronę trzyletniej blondyneczki. Podchodzi bliżej, a mała wyciąga rączki. Podnosi dziewczynkę i z głupkowatą miną pyta:
- No chodź tu, ślicznotko. Kto kocha wujka Diegusia? Widzisz? Twoja córka mnie uwielbia.
- Bo cię jeszcze dobrze nie zna.
- Co ty gadasz? Jestem wysoki, przystojny, przeuroczy i w ogóle, cały do kochania.
Lara teatralnie odwraca głowę, udając odruch wymiotny, po czym odsuwa jaskrawozielone plastikowe krzesło i siada na jego krawędzi. Materiał jej błękitnej sukienki pokrywa się zagnieceniami spowodowanymi zaokrąglonym brzuchem. Diego stawia małą Anę na podłodze, sięga po szklankę oraz karton soku jabłkowego i napełnia nim naczynie do połowy. Podchodzi do przyjaciółki i, potykając się o sznurówkę lewego buta, w ostatniej chwili stawia szklankę na stoliku tuż obok Lary i opiera się łokciem o blat.
- Jak się czujesz? - zagaduje.
- A jak może czuć się kobieta w siódmym miesiącu ciąży?!
- Nie krzycz na mnie! Przecież nigdy nie byłem w takiej sytuacji! Chociaż, jak tak na ciebie patrzę, to mam wrażenie, że cudownie!
Lara spogląda na niego spode łba i kręci głową z politowaniem. Po chwili oboje chichoczą rozbawieni sytuacją. Brunet odsuwa drugie krzesło i zajmuje miejsce obok przyjaciółki. Podnosi wzrok i przez kilka sekund wpatruje się w kryształkowy żyrandol zwisający z sufitu. Zamyka oczy i wzdycha głęboko. Palce Lary delikatnie przebiegające po jego ramieniu powodują dreszcz przechodzący po całym ciele. Odwraca głowę w jej stronę i zaczyna nerwowo tupać prawą nogą, wystukując dotąd nawet sobie nieznany rytm.
- Diego, Diego? - szepcze.
On dopiero za drugim razem reaguje na swoje imię powoli, cichutko wypływające z jej ust niczym rzeka ze źródła.
- Co się dzieje? Wiesz, że mi zawsze możesz powiedzieć.
Zastanawia się chwilę. Dotychczas o każdym problemie, który go nękał i nie pozwalał na zebranie myśli, opowiadał Ludmile. Tymczasem ta sprawa dotyczyła osoby, o której nie mógł z nią rozmawiać tak swobodnie, jak by sobie tego życzył. A w dodatku, ona wyjechała. Ot, tak. Zostawiła go w tak ważnym momencie, prawie, że bez słowa. Mruczy przeciągle i kręci nosem. I tak jest dla ciebie najważniejsza jedna z najważniejszych. Jak siostra. Bratnia dusza. Czynnik niezbędny do życia. Słaby... Czasem nienawidzi siebie za to, że nie potrafi, nawet w złości, powiedzieć jej, że jej nienawidzi. Nie potrafi się gniewać. Krzyczeć. Potrząsnąć nią, kiedy wygaduje głupoty i twierdzi, że ona i jej życie nie są nic warte. No bo są warte wszystkiego. ...punkt?
- Co ze mną jest nie tak?! Zostawiła mnie właśnie teraz, kiedy najbardziej jej potrzebuję, a ja wciąż mam ochotę ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ja. Chcę. Powiedzieć. To. Jej. A to ja teraz potrzebuję tych słów!
- Wujek Diego śmutny? - piskliwy, cieniutki głosik rozlega się w pomieszczeniu, a trzylatka nawet nie zdaje sobie sprawy jak potrzebne były jej słowa.
- Cii, Diego, już. Opowiedz mi od początku. - brunet opiera głowę na ramieniu Lary i mówi wszystko prawie wszystko. bo wszystko powiedziałby tylko jej...
- … A ona wciąż mnie od siebie odsuwa. - ...a może wcale nie?


Wibracje dobiegające z kieszeni przetartych dżinsów zmuszają go do zmiany pozycji na krześle w autobusie i, przy okazji, zdzielenia z łokcia starszej kobiety zajmującej miejsce tuż obok niego. Przeprasza niedbale i wyjmuje telefon. Spogląda na ekran – kolejny raz w tym tygodniu numer, który widzi pierwszy raz w życiu. Zaciekawiony naciska na zieloną słuchawkę i przysuwa urządzenie do ucha.
- Tak, słucham?
- Pan Diego Hernandez?
- Przy telefonie.
- Numer do pana znalazłam w telefonie pani Ludmiły Ferro, dzwonię ze szpitala w centrum.
- Ze szpitala? Co się stało?
- Pani Ludmiła miała wypadek samochodowy.
- …
- Halo? Halo?
*pip* *pip* *pip*





Wrócę niedługo z odpowiedziami i dłuższym wyjaśnieniem, dlaczego nie było, dlaczego jest teraz, dlaczego krótszy, dlaczego nieskładny... Odpowiem, obiecuję.
Jak widzicie (mam nadzieję), bardzo mi zależy na relacji Diego i Ludmiły, która jest bardzo bliska i bardzo skomplikowana. Nie chcę, by wszystko działo się za szybko, z drugiej strony nie planuję wielu rozdziałów i wyszło z tego to, co widzicie wyżej.
To był trudny rozdział. Mam nadzieję, że moje przyszłe wyjaśnienia oraz kolejny rozdział wszystko wam wynagrodzą.
Wybaczcie. Każdemu zdarza się nagrzeszyć...
Kocham was.
Najmocniej na świecie.