Aniołki!
(musiałam tak zacząć, mimo że informacje znajdziecie dopiero pod
rozdziałem)
3.
- Francesca! –
zamaszystym ruchem naciska na klamkę i otwiera drzwi, które są
jedyną przeszkodą na jej drodze do gabinetu przyjaciółki.
Podmuchy wiatru przeciskające się przez uchylone okno targają jej
włosami, a zaczerwienione policzki i mrożące krew w żyłach
spojrzenie tylko potwierdzają jak bardzo jest wściekła. – Co to
miało być?
Ku
jej zdziwieniu, Włoszka jedynie leniwie przeciąga się na krześle
i sięga palcami prawej dłoni po kubek z zieloną herbatą. Bierze
duży łyk i, nie odkładając naczynia, otwiera leżący na biurku
notes i przegląda zapisane w nim notatki.
-
Francesca, do jasnej cholery, odłóż tę kawę, jak do ciebie
mówię! Możesz mi łaskawie wyjaśnić twoją wczorajszą reakcję
na zaproszenie Diego?!
-
To nie jest kawa, tylko zielona herbata. Na uspokojenie. – cedzi
przez zęby ostatnie słowa. Swoją drogą, zielona herbata to
całkiem niezły wynalazek. Przydaje się, zwłaszcza, gdy twoją
najlepszą przyjaciółką jest ta niestabilna psychicznie blondynka.
-
Ja ci dam uspokojenie! Nie widziałaś, jak bardzo mu zależało?
Poświęciłam się. Dałam ci ten numer, chociaż doskonale wiesz,
że takie sprawy zwykle załatwiam sama... – sarkastyczny wyraz
twarzy brunetki odrobinę ostudza jej zapał -… powiedziałam
„zwykle”, a nie „zawsze”. Zresztą, nie o tym rozmawiamy!
Starałam się być dobrą przyjaciółką, chciałam pomóc, a ty…
-
A ja wcale o to nie prosiłam. – opanowany ton głosu Francesci
przyprawia ją o palpitację serca.
-
A ty powinnaś mi za to podziękować! I się zgodzić! – robi krok
do tyłu i opiera się o ścianę, uspokajając oddech. Zdaje sobie
sprawę, że nie powinna w ten sposób atakować Francesci, ale
tłumaczy to chęcią sprawienia, by przyjaciółka wreszcie była
szczęśliwa. Tak
jak ona już nigdy nie będzie.
Bierze głęboki wdech i na chwilę przymyka oczy. Zmiana wyrazu
twarzy na obojętny zajmuje jej nie więcej niż sekundę. Wplata
palec we włosy i okręca na nim jeden z jasnych kosmyków.
-
Ludmiła, chciałabym móc powiedzieć, że doceniam to, co zrobiłaś.
Ale tak wcale nie jest. Prosiłam, tłumaczyłam, a ty i tak
postawiłaś na swoim. Powiem to ostatni raz i mam nadzieję, że
wreszcie zrozumiesz – żaden mężczyzna nie jest mi potrzebny do
szczęścia. Żaden. – tyle
kłamstw w kilku słowach. proszę, powiedz, że kiedyś mi
wybaczysz.
-
Diego nie jest żaden.
-
Proszę. – jest
czy nie
jest?
a nawet jeśli? nie mów nic. wystarczy już, że nienawidzę siebie.
Odsuwa
się od ściany energicznie, uderzając łokciem w drzwiczki szafki
wypełnionej książkami. Marszczy nos, a z ust wydobywa się prawie
niesłyszalna wiązanka przekleństw. Uspokaja się, gdy czuje na
sobie pogardliwy wzrok przyjaciółki i zajmuje miejsce na krześle
naprzeciwko Włoszki.
-
Wyjeżdżam na trochę. – kiwa głową. Wydaje się, że obie
zapomniały o odbytej kilka minut temu awanturze. - Zamknęłam już
wszystkie sprawy, w których uczestniczyłam, a Felipe i Maxi zajmą
się nowymi.
-
Dokąd jedziesz?
-
Na koniec świata. – prycha zrezygnowana. Uśmiecha się, ale tylko
kącikiem ust.
-
Ile ty zarabiasz? – brunetka parska śmiechem, gdy zdaje sobie
sprawę, jak bardzo infantylne pytania zadała. Zaskoczony wzrok
przyjaciółki skłania ją do wyjaśnień. – No, bo, o ile mi
wiadomo, nie stać cię na tak niebotyczne ilości benzyny, jakie są
potrzebne do podróży na koniec świata.
-
O ile tobie wiadomo… - szczery śmiech ich obu wypełnia
pomieszczenie.
Blondynka
sięga po kubek z herbatą i bierze potężny łyk.
-
Ej, ktoś ci pozwolił?
-
Wiesz, masz rację, to naprawdę uspokaja. - wypija kolejny łyk
-
Przeraźliwie pusto będzie tu bez ciebie. - głos brunetki
wypełniają nutki zawiedzenia i melancholii łącząc się w smutną
gamę.
-
Wrócę tak szybko, jak tylko będę mogła. Obiecuję.
Donośny
huk rozlega się w pomieszczeniu, gdy naciska zielony przycisk,
włączając komputer. Zdejmuje niewygodne szpilki i zmienia pozycję
na obrotowym krześle. Opiera się łokciem o biurko i unosi dłoń
do twarzy, powstrzymując ziewanie, które przypomina jej o kolejnej
nieprzespanej nocy. Podwija rękawy marynarki, pociągając za
alabastrowy materiał. Pewnie chwyta myszkę i najeżdża nią na
wyraźnie migającą ikonkę na pulpicie. Klika dwukrotnie, a okno
poczty wypełnia cały ekran. Jeszcze raz spogląda na wiadomość od
nieznanego nadawcy. No
cóż –
myśli – najwyżej
się nie spotkamy. Jakoś to przeżyję. Usuwa
wszystkie maile
zawierające spam i otwiera
pole do utworzenia nowej wiadomości.
Nadawca:
ludmila.tavelli@mail.com
Odbiorca:
hernandez.d@mail.com
Temat:
Jadę na koniec świata
Diego.
Wyjeżdżam
na trochę, więc w najbliższym czasie nie znajdziesz mnie w
kancelarii. Ale nie martw się o mnie. Obiecuję, że, gdyby coś się
działo, będziesz pierwszym, który się o tym dowie. Ale nie dzwoń
do mnie, potrzebuję odpoczynku i muszę załatwić parę spraw.
Proszę Cię, uważaj
na Francescę. Nie przyzna się do tego, ale nie może za długo
zostawać sama – potrzebuje czyjejkolwiek obecności. Nie wiem, co
dokładnie do Ciebie czuje, ale jestem pewna, że będzie przy Tobie
bezpieczna.
Niedługo się
zobaczymy,
Ludmiła
Schodzi po schodach,
kurczowo trzymając się poręczy; brakuje jej powietrza. Zatrzymuje
się na przedostatnim stopniu, rozglądając się dookoła. Spogląda
na abstrakcyjne obrazy ozdabiające szare ściany. Jej ulubiony wisi
tuż obok gabinetu Felipe. Obraz, na którym tylko On
widział
coś poza czarną plamą. Odwraca głowę i rusza do przodu. Kieruje
swoje kroki prosto w stronę drzwi. Patrzy przed siebie, wyłącznie
przed siebie. I
nie zauważa kiedy dłuższa wskazówka zegara przeskakuje
nieznacznie. 15:32. A ciemnowłosy młody mężczyzna wchodzi do
budynku tymi samymi drzwiami.
Zajmuje miejsce na
siedzeniu kierowcy czarnego mercedesa. Walizka wypełniona kilkoma
sukienkami, dwoma parami butów, laptopem i lokówką jest zamknięta
w bagażniku. Na tylnym siedzeniu spoczywa gruby koc i butelka soku
pomidorowego, a ze schowka wystaje złota zatyczka od koralowej
szminki i papierek po cukierku.
Wkłada kluczyk do
stacyjki i delikatnie przekręca. Warkot silnika nie pozwala na
dłuższe rozmyślania. Spogląda w lusterko; uśmiecha się sama do
siebie. Ostrożnie skręca w prawo, włączając się do ruchu.
Otwiera okno, by nabrać świeżego powietrza do płuc, jednak na
niewiele się to zdaje, gdyż jeden z pasażerów samochodu jadącego
tuż obok niej postanawia zapalić papierosa. Duszący dym wypełnia
wnętrze pojazdu, a ona posyła mordercze spojrzenie nieznanemu
mężczyźnie.
Melodia starego
klasyka jazzowego rozlega się w aucie. Pogardliwie spogląda na
telefon. Gdyby nie imię, które miga na wyświetlaczu, zapewne by
nie odebrała. Jednak świadomość tego, kto dzwoni, nie pozwala jej
na tą decyzję. Sięga po urządzenie i naciska zieloną słuchawkę.
- Rozumiem, że
przeczytałeś już wiadomość ode mnie i właśnie dlatego
dzwonisz.
- Oh, czyli
spodziewałaś się mojego telefonu? Doskonała dedukcja, pani
adwokat! Gdzie jesteś?
- W drodze. –
zdaje sobie sprawę, że zdawkowe odpowiedzi nie zadziałają w
rozmowie z Diego, a mimo to próbuje.
- Dokąd?
- Na koniec świata.
– albo
trochę bliżej.
- Jesteś pewna, że
Ruda wie, że przyjedziesz?
- Jesteś pewny, że
nauczyciel to odpowiedni zawód dla ciebie, Sherlocku? – dlaczego
tak dobrze mnie znasz? jesteśmy siebie warci.
- Poradzisz sobie
sama? – nie.
- Diego, nie jestem
małą dziewczynką!
- Patrz na drogę. –
w tym momencie ma ochotę nacisnąć czerwoną słuchawkę. - Lu,
wiesz, że dla mnie zawsze nią będziesz. – no
wiem. dziękuję ci za to.
- Poradzę sobie. –
tak.
chyba tak. może. nie?
- Tak, wiem. Ale
jakby co, to dzwoń.
- Jakby co.
Obiecuję. Ty też mi obiecasz?
- Zrobię wszystko,
by była szczęśliwa. Trzymaj się, Lu.
- Ty też.
***
Ostatni
dzwonek pozwala na dłuższy oddech i łyk kawy upity ze stojącego
na parapecie kubka ze świątecznym reniferem. Chłodny napój
powoduje w nim odruch wymiotny. Spogląda na nos zwierzaka
przestawionego na rysunku – niebieski – no tak, trzeba było to
zrobić wcześniej. Skinieniem głowy żegna ostatniego,
opuszczającego salę ucznia, równocześnie pakując do plecaka
podręcznik i stary, podniszczony egzemplarz Makbeta. Nucąc pod
nosem piosenkę Amy Winehouse, wychodzi z sali i kieruje się do
drewnianych drzwi na końcu korytarza.
-
They tried to make me go to rehab but I said „No, no, no”... -
śpiewany przez niego utwór wypełnia każdy zakamarek
pomieszczenia.
-
A przydałoby ci się! - rozbawiony kobiecy głos zaskakuje go i
sprawia, że oblewa się purpurą.
-
Lara! Jak kiedyś wyląduję w szpitalu z podejrzeniem zawału, to
będzie twoja wina! - udawanie obrażonego nie wychodzi mu zbyt
dobrze; co
za ironia.
- Jestem prawie
pewna, że to będzie wina Ludmiły. - szatynka uśmiecha się
szeroko, odgarnia włosy z czoła i puszcza rączkę malutkiej
osóbki, która posłusznie stanęła tuż obok niej. - Widzisz,
kochanie? Faceci już tacy są, zawsze muszą na kogoś zwalać całą
winę.
- Ej, ej, ej! Nie
nastawiaj dziecka przeciwko mnie! - promienny uśmiech wpełza na
jego twarz, a w oczach pojawiają się ogniki, gdy spogląda w stronę
trzyletniej blondyneczki. Podchodzi bliżej, a mała wyciąga
rączki. Podnosi dziewczynkę i z głupkowatą miną pyta:
- No chodź tu,
ślicznotko. Kto kocha wujka Diegusia? Widzisz? Twoja córka mnie
uwielbia.
-
Bo cię jeszcze dobrze nie zna.
-
Co ty gadasz? Jestem wysoki, przystojny, przeuroczy i w ogóle, cały
do kochania.
Lara
teatralnie odwraca głowę, udając odruch wymiotny, po czym odsuwa
jaskrawozielone plastikowe krzesło i siada na jego krawędzi.
Materiał jej błękitnej sukienki pokrywa się zagnieceniami
spowodowanymi zaokrąglonym brzuchem. Diego stawia małą Anę na
podłodze, sięga po szklankę oraz karton soku jabłkowego i
napełnia nim naczynie do połowy. Podchodzi do przyjaciółki i,
potykając się o sznurówkę lewego buta, w ostatniej chwili stawia
szklankę na stoliku tuż obok Lary i opiera się łokciem o blat.
-
Jak się czujesz? - zagaduje.
-
A jak może czuć się kobieta w siódmym miesiącu ciąży?!
-
Nie krzycz na mnie! Przecież nigdy nie byłem w takiej sytuacji!
Chociaż, jak tak na ciebie patrzę, to mam wrażenie, że cudownie!
Lara
spogląda na niego spode łba i kręci głową z politowaniem. Po
chwili oboje chichoczą rozbawieni sytuacją. Brunet odsuwa drugie
krzesło i zajmuje miejsce obok przyjaciółki. Podnosi wzrok i przez
kilka sekund wpatruje się w kryształkowy żyrandol zwisający z
sufitu. Zamyka oczy i wzdycha głęboko. Palce Lary delikatnie
przebiegające po jego ramieniu powodują dreszcz przechodzący po
całym ciele. Odwraca głowę w jej stronę i zaczyna nerwowo tupać
prawą nogą, wystukując dotąd nawet sobie nieznany rytm.
- Diego, Diego? - szepcze.
On dopiero za
drugim razem reaguje na swoje imię powoli, cichutko wypływające z
jej ust niczym rzeka ze źródła.
- Co się dzieje?
Wiesz, że mi zawsze możesz powiedzieć.
Zastanawia
się chwilę. Dotychczas o każdym problemie, który go nękał i nie
pozwalał na zebranie myśli, opowiadał Ludmile. Tymczasem ta sprawa
dotyczyła osoby, o której nie mógł z nią rozmawiać tak
swobodnie, jak by sobie tego życzył. A w dodatku, ona wyjechała.
Ot, tak. Zostawiła go w tak ważnym momencie, prawie, że bez słowa.
Mruczy przeciągle i kręci nosem. I
tak jest dla ciebie najważniejsza
jedna z najważniejszych.
Jak siostra. Bratnia dusza. Czynnik niezbędny do życia. Słaby...
Czasem
nienawidzi siebie za to, że nie potrafi, nawet w złości,
powiedzieć jej, że jej nienawidzi. Nie potrafi się gniewać.
Krzyczeć. Potrząsnąć nią, kiedy wygaduje głupoty i twierdzi, że
ona i jej życie nie są nic warte. No
bo są warte wszystkiego. ...punkt?
- Co ze mną jest
nie tak?! Zostawiła mnie właśnie teraz, kiedy najbardziej jej
potrzebuję, a ja wciąż mam ochotę ją przytulić i powiedzieć,
że wszystko będzie dobrze. Ja. Chcę. Powiedzieć. To. Jej. A to ja
teraz potrzebuję tych słów!
- Wujek Diego
śmutny? - piskliwy, cieniutki głosik rozlega się w pomieszczeniu,
a trzylatka nawet nie zdaje sobie sprawy jak potrzebne były jej
słowa.
-
Cii, Diego, już. Opowiedz mi od początku. - brunet opiera głowę
na ramieniu Lary i mówi wszystko
prawie wszystko. bo
wszystko powiedziałby tylko jej...
- … A ona wciąż
mnie od siebie odsuwa. - ...a może wcale nie?
Wibracje
dobiegające z kieszeni przetartych dżinsów zmuszają go do zmiany
pozycji na krześle w autobusie i, przy okazji, zdzielenia z łokcia
starszej kobiety zajmującej miejsce tuż obok niego. Przeprasza
niedbale i wyjmuje telefon. Spogląda na ekran – kolejny raz w tym
tygodniu numer, który widzi pierwszy raz w życiu. Zaciekawiony
naciska na zieloną słuchawkę i przysuwa urządzenie do ucha.
-
Tak, słucham?
-
Pan Diego Hernandez?
-
Przy telefonie.
-
Numer do pana znalazłam w telefonie pani Ludmiły Ferro, dzwonię ze
szpitala w centrum.
-
Ze szpitala? Co się stało?
-
Pani Ludmiła miała wypadek samochodowy.
-
…
-
Halo? Halo?
*pip* *pip* *pip*
Wrócę niedługo z
odpowiedziami i dłuższym wyjaśnieniem, dlaczego nie było,
dlaczego jest teraz, dlaczego krótszy, dlaczego nieskładny...
Odpowiem, obiecuję.
Jak widzicie (mam
nadzieję), bardzo mi zależy na relacji Diego i Ludmiły, która
jest bardzo bliska i bardzo skomplikowana. Nie chcę, by wszystko
działo się za szybko, z drugiej strony nie planuję wielu
rozdziałów i wyszło z tego to, co widzicie wyżej.
To był trudny
rozdział. Mam nadzieję, że moje przyszłe wyjaśnienia oraz
kolejny rozdział wszystko wam wynagrodzą.
Wybaczcie. Każdemu zdarza się nagrzeszyć...
Kocham was.
Najmocniej na
świecie.
Zajmuję sobie!
OdpowiedzUsuńWrócę :)
OdpowiedzUsuńJestem :)
UsuńRozdział wspaniały :)
Kocham jak piszesz <3
Lu i Fran <3
Uwielbiam w twoim opowiadaniu wątek ich przyjaźni :)
Lara bawi się w ducha i chce nam zabić Diegusia na zawał.
Chyba że ma problemy ze słuchem lub głośno śpiewał...
Matko szkoda mi Diego :(
Lusia jest dla niego jedną z najważniejszych osób choć ja uważam co innego ^^
A tu bum !! Wypadek.
Mam nadzieję że nic poważnego jej się nie stało.
Przepraszam że krótki komentarz ale brak wenny na komentarze -_-
Czekam na następny rozdział :)
Życzę wenny ;)
Kinga ^^
Cześć, kochana.
OdpowiedzUsuńJestem tu - a jakże. Nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności, którą jest skomentowanie twojego cudownego bloga - tego dzieła sztuki. Przysięgam - tak właśnie o nim myślę, bez względu na to, jak możesz się zapierać... Mi nawet nie przeszkadza, że tak późno dodany - i tak mnie nie było, heh. A poza tym, na pewno miałaś jakiś powód - sama powiedziałaś, że wyjaśnisz, więc czekam. A teraz przechodząc już do "Grzechu trzeciego". Ach, było cudownie! Jak zawsze, chciałoby się rzec - i się rzeknie, of cors. Może krócej niż zazwyczaj, ale co z tego?... Ważne, że jest. I cieszy - oczy, duszę, serce. Co do samego "Grzechu"... w sumie, nie dziwię się Fran... I mean, chyba nikt nie lubi swatania. Z tym, że Ona chyba sama się oszukuje, bo poczuła coś do Diego, hm? Szkoda, że Ludmiłka postanowiła wyjechać... ale może taki wypad dobrze by jej zrobił? (zrobił, bo wszyscy wiemy, jak to się skończyło... jak mogłaś?! echem...) Wracając... Bardzo podoba mi się przyjaźń, między Lu, a Diego... jest taka prawdziwa, bardzo zażyła i mocna... widać, że wspierają się nawzajem, choć teraz Ludmiły zabrakło... a Diego musiał zwrócić się do Lary (Lara ma córeczkę, awww. I drugie w drodze). Ale Ona też potrafiła pomóc... a później ta okropna (o jakże, okrooopna) wiadomość... Mam nadzieję, że z Lu będzie w porządku, musi być. A powiedział jej, żeby patrzyła na drogę... smutno mi teraz. A jeszcze nawiązując do wcześniejszego fragmentu... To był ten mężczyzna z którym miała się spotkać? Ten, co wszedł, gdy Ona akurat wychodziła? Hmm, ciekawe.
Dobra - odzwyczaiłam się od komentowania, masz mnie! Przepraszam. Ale pamiętaj, że tu jestem, i czekam. W ogóle bardzo dziękuje za twój komentarz pod postem, dotyczącym mojego odejścia (teraz już odejścia-nieodejścia, jestem okropna), bardzo mi pomógł i wywołał uśmiech na mojej twarzy...
No nic - ściskam i weny życzę (jej nigdy za wiele),
Edyta.