niedziela, 22 lutego 2015

Grzech Drugi

Aniołki!
A teraz mamy miesiąc. Coraz lepiej, może nawet kiedyś uda mi się dodać kolejny rozdział po kilku dniach, może. No cóż. Informuję tylko, że jakość tego, co zaraz przeczytacie (lub nie) raczej nie równa się okresowi czasu, jaki zdążył już minąć. Także, z góry przepraszam, jeśli się zawiedziecie.
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Kocham was wszystkich. Uwielbiam ten moment, kiedy czytam wszystkie te ciepłe słowa i nagle wybucham niekontrolowanym płaczem albo skaczę do sufitu, ot tak, z radości.
A – Nie znalazłam żadnych błędów i nie mogę narzekać na twój komentarz, naprawdę. Bardzo mi miło, że tak oceniasz moje opowiadanie. Ja też uważam, że Leonetty jest wszędzie za dużo. Poza tym (tak między nami), nie lubię Violki. Ups, wydało się. Mniejsza o to. Dziękuję ci bardzo, bardzo, że tu zajrzałaś, pamiętałaś i, że napisałaś ten komentarz <3
Kinga Raczyńska – Z góry dziękuję, za życzenia weny. Naprawdę bardzo się cieszę, że jesteś. Bo od jakiegoś czasu zawsze jesteś. Bardzo podnosisz mnie na duchu, dziękuję. Sytuacja z Maxim… Wszyscy chcą wyjaśnień, jejku! Cóż, wszystko w swoim czasie. A na razie macie Feliaty (nie wiem, co mi jest, opętało mnie). Uwielbiam cię, naprawdę, uwielbiam.
Ellie Pasquarelli – Oj, skarbie, ja nie mam talentu. Wybij sobie to z głowy. Hm, a ja widzisz czuję większą sympatię do Diecesci. Jakoś tak. Ale mam nadzieję, że nie zniechęcę cię do nich jeszcze bardziej. Twój komentarz jest długi, piękny i taki… nie wiem, co powiedzieć. Nie umiem określić ile razy go czytałam. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy fakt, że go napisałaś, że przeczytałaś i że jesteś. Mam tylko nadzieję, że nie zawiedziesz się tym rozdziałem i, żeby nie było, przecież jest szybciej :) Kocham, kocham, kocham.
Inolvidable – To nieważne, czy się spóźniłaś, czy nie, ważne że jesteś. Zresztą, czy jest wyznaczony jakiś konkretny termin, by można było mówić o spóźnieniu? Juleczko, jak ja kocham twoje komentarze. Nie mogę uwierzyć, że tak uważasz, że naprawdę ci się podoba. Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek ja (i cokolwiek napisanego przeze mnie) zostanę adresatem twojego komentarza. Dziękuję, że znalazłaś chwilę i poświęciłaś dla mnie swój cenny czas. Oczywiście, że Naxi jest najlepsze, zawsze i wszędzie. Ups, czyżbym znowu za dużo zdradziła? No, cóż. Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczna.
Carmelle xx – W sumie, poznałyśmy się niedawno, ale już wiem, że jesteś kimś niesamowitym. Pff, wcale ci nie słodzę. Pff, no może tylko trochę. Ale sławę już mam, więc ten… pff. Fenomenalny? O jejku, nie jest. Jest zwyczajny. Albo jeszcze niżej niż zwyczajny. Tyle pięknych słów, tylko chyba nie pod tym adresem. Dziękuję ci bardzo za twoją opinię i cieszę się, że ci się podoba. A wspaniała, to jesteś ty, pff. A ja kocham bardziej.
Eddie N. – OMG. Podzielam twoją reakcję. To jest właśnie ten moment kiedy płaczę, skaczę i robię z siebie kompletną wariatkę. Edytko, czytając twoje komentarze zawsze przychodzi mi na myśl ta lekkość, z jaką je piszesz i bardzo ci zazdroszczę tej umiejętności. Oczywiście –przesadzasz – jeśli chodzi o ilość pochlebstw. Nie mam pojęcia, co takiego przeczytałaś, ale już po tym „świetnym stylu” wiedziałam, że na pewno nie mój rozdział. Bo ja nie mam z tym pojęciem nic wspólnego. Nie mniej jednak napisałaś ten komentarz i, i… I. Dziękuję, chociaż to zdecydowanie za mało. Tak, tak, ty zdecydowanie jesteś aniołem.

Jeszcze raz – dziękuję wszystkim. Świadomość, że to co robisz być może wcale nie jest takie złe, to coś nie do opisania. Sprawia, że o wiele bardziej chce się żyć.
A, jeszcze jedno, dedykuję rozdział każdemu, kto go przeczyta, a przede wszystkim Tobie, bo przeczytałaś go jako pierwsza i dzięki tobie na nowo odzyskałam wiarę – we wszystko.

***

            - Dokąd mnie prowadzisz? – delikatne brzmienie jej melodyjnego głosu przerywa panującą wokół nich ciszę. Ciszę, którą dotychczas odważyły się zakłócić jedynie podeszwy ich butów. Wiatr muska jaśniutkie kosmyki jej włosów, otulając je letnim, wieczornym powiewem. On tylko kiwa głową w odpowiedzi. Zresztą, czy ona naprawdę jej potrzebuje? Czy nie zadała pytania tylko po to, by móc usłyszeć łagodny ton, który działał na nią lepiej niż najdroższe lekarstwo? Czy nie pragnęła poczuć ciemnej czekolady jego tęczówek niemalże oblewającej jej bladą skórę? Czy nie życzyła sobie, by zmiażdżył kości prawej dłoni, byleby tylko nigdy jej nie puścił?
            Zacieśnia uścisk, a mimo to wciąż jedynie ociera swoje palce o jej dłoń. Przynajmniej właśnie takie ma wrażenie. Ona niecierpliwie wzdycha, wypuszczając z płuc połowę tlenu. Tak, jakby bała się, że druga połowa ucieknie i zabraknie jej, gdy będzie potrzebować. Z nim jest tak samo.
            - Powiedz mi chociaż, czy czeka nas jeszcze długa droga.
Nie odpowiada. Nie przypuszcza, że aż tak krótka.
- Proszę. Chcę wiedzieć tylko tyle.
Spogląda w jego stronę, a on nie porusza się, nie słyszy, nie odpowiada. Znika.
- Powiedz! Odezwij się! Nie! Nie zostawiaj mnie!

- Nie! – niewielki, choć przestronny, gabinet, wypełnia przeraźliwy wrzask blondynki. Błyskawicznie otwiera oczy i wstaje z krzesła. Kolejne oddechy sprawiają jej coraz większą trudność. Cofa się. Krok. Jeden, drugi, trzeci. Opiera plecy o chłodną ścianę. Miałaś już nigdy więcej nie zasypiać. Wplątuje palce we włosy, delikatnie je przeczesując. Podchodzi do okna i, opierając się o szeroki parapet, spogląda w dal. Niebo przybiera czekoladowy odcień. W mgnieniu oka odwraca się, nie chcąc na nie patrzeć. Zaciska powieki tak, że aż piecze. Nie otwierając oczu, po omacku trafia do biurka i z powrotem zajmuje miejsce na wysokim krześle.
            - Ludmiła! Co się stało?!
Światło emanujące z ekranu komputera i grynszpanowe ramki biało-czarnych obrazów zawieszonych na ścianie atakują jej źrenice, gdy powoli otwiera oczy i podnosi głowę. 
- Francesca. Ile razy ci mówiłam, że możesz tu przychodzić tylko i wyłącznie wtedy, kiedy cię zawołam?
- Dokładnie tyle samo, ile ja rzucałam wszystkie swoje rzeczy i przybiegałam tutaj z myślą, że coś poważnego ci się stało.
- Ach. Teraz, kiedy wiesz, że wszystko w porządku, proszę, idź już sobie. – nie wychodź, proszę. nie wychodź, błagam. wszystko wróci.
- Tak. Teraz wyjdę, a za chwilę znów dostanę zawału wywołanego twoim krzykiem. Albo po prostu – przebywaniem w twojej obecności.
- Gdyby to miało się stać, to stałoby się już dawno. – spogląda w piwne oczy brunetki. Piwne. Lepsze, ładniejsze, czystsze.... nieprawda. czy ty musisz wszystko wiedzieć? nieprawda. przestań to powtarzać. nieprawda. oj, zamknij się! Chwyta butelkę, którą Włoszka zostawiła tu ostatnim razem, niedbale odkręca korek i łapczywie połyka kolejne kęsy wody. – Nie martw się o mnie, Fran. Naprawdę, nic się nie stało. – odsuwa szufladę i wyjmuje z niej potężnych rozmiarów czerwoną teczkę. – Ale skoro już tu jesteś – wskazuje na dokumenty – to mam prośbę. Przejrzyj je i pozbądź się wszystkich niepotrzebnych. Nie mam do tego głowy.
Francesca z politowaniem spogląda na Ludmiłę, jakby chciała powiedzieć „Jasne, nie ma sprawy, to tylko kolejny milion nic nieznaczących papierzysk i kolejne godziny stracone na przeglądaniu ich.”. Z gracją podchodzi do biurka, nie zaplątując się po drodze w żaden kawałek materiału albo niewygodną falbankę. Dla własnego bezpieczeństwa, tego dnia włożyła spodnie.
- Żeby było jasne – dotykam ich tylko dlatego, że jesteś moją przyjaciółką. – sięga po teczkę, ale blondynka w ostatniej chwili wyrywa ją z jej rąk.
- Ach, zapomniałabym. – otwiera leżący tuż obok niej notatnik, którego ciemnoczerwona okładka niewiele różni się od oblewającego mebel mahoniu, na samym środku i wyjmuje z niego małą, żółtą karteczkę. Wkłada ją do teczki i podaje Francesce. Zdezorientowana Włoszka, niemalże uginając się pod ciężarem dokumentów, dochodzi do drzwi, w myślach przeklinając blondynkę.
- Jesteś mi winna przysługę. – cedzi przez zęby i, nie zwracając uwagi na szeroki uśmiech przyjaciółki, opuszcza gabinet. Jeszcze będziesz mi za to dziękować. Zobaczysz.

Zapominając o wydarzeniach z ostatnich kilkunastu minut, naciska błękitny przycisk i włącza komputer. Już po chwili wspomnienie wraca, gdy przychodzi jej wpisać hasło do swojego konta. Kładzie obie dłonie na klawiaturze i wzdycha głęboko. Dlaczego, do cholery, jeszcze go nie zmieniłaś? Spogląda na podświetlony na jasnoniebiesko komunikat „Czy zapomniałeś hasła?”. chciałam. nieprawda. próbowałam. nieprawda. nigdy, przenigdy. Delikatnie przyciska kolejne klawisze oznaczone literami. M. A. R. C. O. Tak przewidywalne, a jednak nikt nie pokusił się o to, by je złamać. Aż tak dobrze udawała?
Dwukrotnie klika na małą, białą kopertę, nachalnie migającą na pulpicie – jakby błagającą, by ją otworzyć.

Nadawca: Adres prywatny *
Odbiorca: ludmila.tavelli@mail.com
przełyka ślinę. dlaczego musiało być już za późno, by cokolwiek zmienić?
Temat: Ogromna prośba

Szanowna Pani Ferro!
mruga zdziwiona. niewielu klientów zapamiętuje jej nazwisko. żaden. jeden?
Odruchowo sięga prawą dłonią po białą słuchawkę telefonu, lewą wybierając przycisk z numerem 1. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
- Francesca! – zdziwiona Włoszka z trudem utrzymuje równowagę, jednocześnie odbierając telefon i wyjmując papiery z teczki, do której jeszcze nie zajrzała. Ludmiła jest niczym wykwalifikowany szpieg – zawsze wie kiedy zadzwonić i ją zaskoczyć. – Marco Tavelli, pamiętasz? – nawet nie zauważa, gdy wypowiada jego nazwisko. A przecież jest na tej zakazanej liście.
- Oczywiście. Skierowałam go do Felipe, ale z nas zrezygnował. Dlaczego pytasz?
- To nieistotne.
- Ale… - rozłącza się. to nie on. to nie może być on. w takim razie – kto?
           
Proszę mi wybaczyć, że pozwoliłem sobie napisać od razu do Pani, pomijając procedury związane z telefonicznym czy mailowym kontaktem z którymkolwiek z sekretarzy, którzy dopiero później mogliby mnie do Pani pokierować. Lub nie.
Postanowiłem zwrócić się do Pańskiej kancelarii, a przede wszystkim do Pani, w pewnej bardzo delikatnej sprawie. Zależy mi na spotkaniu z Panią i omówieniu problemu w cztery oczy.
Proszę nie odpowiadać.
Spotkajmy się trzydzieści dwie minuty po trzeciej.

Odruchowo sprawdza godzinę. Trzydzieści dwie minuty po trzeciej.

PS Spojrzała Pani na zegarek, prawda? Proszę się nie martwić – zwykły zbieg okoliczności. Do zobaczenia!

Serce wali jak oszalałe.
Gdzie jesteś, Francesca, kiedy nie mogę krzyczeć?

***

Przerzucając dokumenty, jeden po drugim, nie natrafia na żaden, którego tytuł, pieczątka, czy jakikolwiek inny szczególny znak, wskazywałby na jego ważność i niezbędność. Przejrzała już połowę zawartości teczki, z każdą kolejną umową zastanawiając się, czy nie lepiej będzie od razu wyrzucić je wszystkie. Ewentualnie – żadnej – i oddać Ludmile teczkę w stanie nienaruszonym. Jedynym, co powstrzymuje ją przed tym pomysłem, jest ciekawość. Mała, żółta karteczka wrzucona przez blondynkę w otchłań teczki, najwidoczniej zanurkowała w niej bardzo głęboko, gdyż Włoszce do tej pory nie udało się na nią natrafić.
Mel_00: Przysięgam, jeśli zobaczę jeszcze jednego człowieka, który w mojej obecności będzie się opychał burgerem z wołowiną, to wyskoczę z dziesiątego piętra.
Frania: Nie, Mel, zwymiotujesz.
JuanJuan: Mel_00, już biegnę, podaj tylko adres.
Mel_00: Jeśli to będziesz ty, to zepchnę ciebie.
Frania: Błagam was, nie kłóćcie się.
Mel_00: Okej, okej. Co tam u ciebie, Fran?
Frania: W skrócie? Jeśli Lu da mi kolejną teczkę „papierów do przejrzenia”, skoczę razem z tobą.
Mel_00: Widziałaś się z tym facetem?
Frania: Nie, Mel, odkąd wpadłam na niego w gabinecie Lu, nie widzieliśmy się. I lepiej, żeby tak zostało.
Mel_00: Ale pisałaś przecież, że nie było tak źle. Może warto dać mu szansę.
Mel_00: Tak tylko pomyślałam.
Mel_00: Ej, Fran, jesteś tam? Przepraszam, obiecuję już nigdy więcej o nim nie wspominać.
Mel_00: Fran, do cholery?!

Docierając do ostatniej umowy – jak wskazuje data – sprzed czterech lat, nie czuje palców prawej dłoni i nie może ruszyć nadgarstkiem. Odkłada plik kartek na jeden ze stosów i oddycha z ulgą. Koniec. Sięga po fioletowy kubek, by wziąć ostatni łyk kawy zbożowej. Zdejmuje buty i, siadając na krześle, opiera wyprostowane nogi o blat biurka. Spogląda na otwartą czerwoną teczkę. Dopiero teraz zauważa, że między dwoma sklejonymi fragmentami znajduje się przedmiot, na poszukiwaniu którego spędziła ostatnie godziny. Wychyla się i sięga po złożoną na pół karteczkę. Nim decyduje się poznać jej zawartość, przekłada ją z ręki do ręki, obracając w każdą możliwą stronę. Delikatnie odchyla jeden z rogów i prostuje kartkę.
503-012-127 ** Fran, zadzwoń tam, proszę cię. Ja nie mam do tego głowy.
Ile razy tego dnia usłyszała już „Ja nie mam do tego głowy”? Najwyraźniej Ludmiła nie ma głowy do niczego. Brunetka podejrzliwie spogląda na kartkę, ale decyduje się wypełnić kolejne polecenie przyjaciółki. Błyskawicznie wybiera numer na swoim, dość starym, aczkolwiek łatwym w obsłudze, telefonie. Orientuje się, że tak naprawdę to nie ma pojęcia gdzie i w jakiej sprawie dzwoni, ale jest już za późno, by się rozłączyć. Osoba po drugiej stronie odzywa się po pierwszym sygnale.
- Tak, słucham? – telefon z hukiem upada na podłogę, a rozmowa zostaje zakończona, nim zdąży coś odpowiedzieć. Jej myśli kierują się w stronę jednej osoby i to bynajmniej nie tej, z którą przed chwilą prawie rozmawiała.
Spogląda na ekran komputera i zauważa nieodczytane wiadomości z forum.
Frania: Przepraszam, Mel, ale muszę kogoś zabić. I to nie może zaczekać.

***

            Wpatrzona w ekran telefonu przemierza alejki parku. Felipe miał do niej zadzwonić już półtorej godziny temu, tymczasem nie dostała od niego żadnej wiadomości, nawet krótkiego sygnału. Ile można siedzieć na spotkaniu? Zdaje sobie sprawę, że to nie pierwszy raz, gdy dzieje się coś podobnego, ale jest w nim tak ślepo zakochana, że nie dostrzega w jego zachowaniu niczego złego. Po prostu się martwi. Zatrzymuje się, nerwowo odsuwa suwak najmniejszej kieszeni torebki i wkłada do niej telefon. Nim udaje jej się zasunąć go z powrotem, kilka razy wyszarpuje z niego fragmenty materiału, a raz nawet kaleczy sobie palec. Rusza przed siebie ze spuszczoną głową. Robi trzy kroki, może cztery. Wpada na kogoś. Słyszy krzyk. Wciąż nie podnosi głowy. Jedynym, co wie na temat osoby, z którą się zderzyła jest fakt, że należący do niej łokieć niezwykle boleśnie wbija się w jej żebra. Po chwili kojarzy też głos. Odsuwa się i podnosi głowę, ale tylko na taką wysokość, by móc spojrzeć chłopakowi prosto w oczy.
            - Ha! No i kto by pomyślał, że taka niezdara z tej księżniczki. – parska. Jakim prawem wciąż nazywasz mnie księżniczką?
            - Daruj sobie. Nie mam ani czasu, ani ochoty z tobą rozmawiać.
            - Co się stało, księżniczko? Twój blondynek jeszcze nie wrócił do zamku? – próbuje się zamachnąć. Próbuje go uderzyć. Ale on chwyta jej dłoń w locie. Delikatnie przesuwa po niej palcami, jakby od nowa rysował linie papilarne. Łapie się na tym, że przez jej całe ciało przebiega dreszcz. Wyrywa rękę z jego uchwytu i jeszcze trochę się odsuwa.
            - Po pierwsze, nie nazywaj mnie księżniczką. A po drugie – najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj.
            - Pomyśl tylko, jak nudne byłoby twoje życie, gdybym przestał się do ciebie odzywać!
            - Jakoś bym się z tym pogodziła. – dźwięk telefonu przerywa ich słowną potyczkę.
            - Ha! O wilku mowa. Twój rycerz postanowił się odezwać? Błagam cię, Natalia. Nie jesteś aż tak głupia. – nie jesteś aż tak głupia. o co ci chodzi? co takiego wiesz? dlaczego nagle zacząłeś siedzieć w mojej głowie? Odbiera telefon.
            - Pa, Maxi.
            - Pa, księżniczko.

***

Od: Lu
15:41
Dzisiaj też po mnie przyjdziesz?

Do: Lu
15:43
Miałaś już więcej nie zakładać tych butów.
Od: Lu
15:46
Tym razem nie potrzebuję szofera, tylko przyjaciela.
Do: Lu
15:50
Okej, przyjdę.
Od: Lu
15:51
Zaskakująco szybko się zgodziłeś ;)
Do: Lu
15:54
A ty zaskakująco szybko odpowiedziałaś.
Od: Lu
15:56
Nienawidzę kiedy odpowiadasz mi w ten sposób.

Od: Lu
16:04
Diego, odezwij się!

Od: Lu
16:06
Diego!

Od: Lu
16:10
Idź w cholerę.

         Przeskakując kolejne stopnie schodów, przypomina sobie ich krótką wymianę zdań i nie może powstrzymać uśmiechu. Prawda jest taka, że nawet gdyby Ludmiła go nie poprosiła, to i tak prędzej czy później by tu przyszedł. Ale tego akurat blondynka nie musiała wiedzieć. Dobiega do drzwi jej gabinetu i puka trzy razy. Nie czekając na odpowiedź, naciska na klamkę i z szerokim uśmiechem na twarzy wchodzi do pomieszczenia.
            - Zamawiałaś księcia na białym koniu?
            - A mogę jeszcze złożyć reklamację?
            - Za późno, kochana. Nie pozbędziesz się mnie do końca swojego życia.
            - A przynajmniej dopóki, dopóty będę mogła umówić cię z Francescą.
            - Chyba mnie nie doceniasz. – wcale o tym nie pomyślał. wcale nie o piwnych oczach. wcale nie o włosach koloru hebanu. Francesca, Francesca, Francesca; chyba cierpią na tę samą przypadłość.
            - Jak ci minął dzień? – pyta blondynka, kierując rozmowę na zupełnie inny tor. Ma ogromną nadzieję, że Włoszka i tym razem pojawi się w jej gabinecie.
            - Jak zwykle. Lara jest chora, więc musiałem wziąć za nią prawie wszystkie zastępstwa, ale poza tym nic ciekawego. Tuż przed wyjściem ze szkoły miałem jakiś dziwny telefon. Nie mam pojęcia, kto dzwonił. Nie wiem nawet, czy mężczyzna, czy kobieta, bo rozłączył się tuż po moim „Tak, słucham?”. Być może po prostu ktoś pomylił numery.
            - Być może. – zakłada kosmyk włosów za ucho, próbując się czymś zająć i ukryć uśmiech wpełzający na jej twarz.

            Potężny podmuch wiatru wkrada się do pomieszczenia, w momencie gdy Włoszka z impetem otwiera drzwi i wbiega do gabinetu. Jej policzki oblane są purpurą, a wściekłość widać w każdej pulsującej żyle. Gdy zauważa twarz Diego, zatrzymuje się. Zabawne – myśli – kolejny raz w tej samej sytuacji. Jak dobrze to zaplanowałaś? Ze złością patrzy prosto w oczy Ludmiły, która udaje, że nie ma nic wspólnego z całą sytuacją.
            - Ktoś nie zamknął okna na korytarzu, a przecież dziś tak wieje. Będę musiała się tym zająć. – do tego to masz głowę, co? A może nie tylko do tego?
            - Cześć, Francesca. Pamiętasz mnie? Diego. Byłem tu ostatnio. – Diego, Diego, Diego; no proszę. no jasne, że pamiętam. – Co cię tak zdenerwowało? – w jednej chwili jej twarz przybiera łagodniejszy wyraz. Oddycha głęboko. – Co się stało? – no wiesz, chciałam tylko zabić Ludmiłę z takiego jednego powodu, o którym nie mogę ci powiedzieć, bo uznasz mnie za wariatkę i nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz. Chwila, ja wcale nie chcę, żebyś się do mnie odzywał. A może…
            - Nic… Nic takiego. Drobne błędy w papierach. Jestem tu od rana, więc o tej porze takie pomyłki, hm… Znacznie bardziej mnie irytują. – …chcę?
            - To może dasz się zaprosić na kawę? Chwila odpoczynku jeszcze nikomu nie zaszkodziła. No i będziemy mogli porozmawiać. – tak, tak, milion razy tak!
            - Nie, przepraszam, mam jeszcze mnóstwo pracy. – kątem oka widzi przeszywające spojrzenie Ludmiły. Przynajmniej nie będzie miała satysfakcji. A ja co będę z tego miała?
            - To w takim razie - na herbatę?
            - Nie, ja…
            - To chociaż na sok pomarańczowy.
            - Może innym razem. – przepraszam. nie słuchaj mnie. pójdę z tobą na tę kawę, Diego. nie słuchaj mnie. A jednak uśmiecha się przepraszająco i wychodzi z gabinetu tak szybko, jak się w nim znalazła.
            - Wiesz, Lu? Chyba miałaś rację.









* Uznałam, że skoro istnieje „numer prywatny”, to dlaczego nie „adres prywatny”. Nie mam pojęcia, czy coś takiego w ogóle istnieje.
** Poza kierunkowym +54 nie mam pojęcia jak wyglądają numery telefonów w Argentynie i nie chciałam niczego pokręcić. Także macie taki w polskim formacie.

I jeszcze na koniec – zdaję sobie sprawę, że rozdział jest bardzo podobny do pierwszego, głównie jeśli chodzi o miejsce – prawie wszystko w kancelarii - ale nie tylko. To oczywiście ulegnie zmianie, po prostu ten początek jakoś tak mi się układał, ale z drugiej strony wydaje mi się, że życie dorosłych ludzi wygląda podobnie i byłoby to nienaturalne, gdyby bohaterowie większość czasu spędzali np. na mieście, gdzieś zupełnie poza pracą.

To tyle ode mnie, jeszcze raz, kocham was bardzo.