niedziela, 26 lipca 2015

Grzech Trzeci

Aniołki! (musiałam tak zacząć, mimo że informacje znajdziecie dopiero pod rozdziałem)

3.

- Francesca! – zamaszystym ruchem naciska na klamkę i otwiera drzwi, które są jedyną przeszkodą na jej drodze do gabinetu przyjaciółki. Podmuchy wiatru przeciskające się przez uchylone okno targają jej włosami, a zaczerwienione policzki i mrożące krew w żyłach spojrzenie tylko potwierdzają jak bardzo jest wściekła. – Co to miało być?
Ku jej zdziwieniu, Włoszka jedynie leniwie przeciąga się na krześle i sięga palcami prawej dłoni po kubek z zieloną herbatą. Bierze duży łyk i, nie odkładając naczynia, otwiera leżący na biurku notes i przegląda zapisane w nim notatki.
- Francesca, do jasnej cholery, odłóż tę kawę, jak do ciebie mówię! Możesz mi łaskawie wyjaśnić twoją wczorajszą reakcję na zaproszenie Diego?!
- To nie jest kawa, tylko zielona herbata. Na uspokojenie. – cedzi przez zęby ostatnie słowa. Swoją drogą, zielona herbata to całkiem niezły wynalazek. Przydaje się, zwłaszcza, gdy twoją najlepszą przyjaciółką jest ta niestabilna psychicznie blondynka.
- Ja ci dam uspokojenie! Nie widziałaś, jak bardzo mu zależało? Poświęciłam się. Dałam ci ten numer, chociaż doskonale wiesz, że takie sprawy zwykle załatwiam sama... – sarkastyczny wyraz twarzy brunetki odrobinę ostudza jej zapał -… powiedziałam „zwykle”, a nie „zawsze”. Zresztą, nie o tym rozmawiamy! Starałam się być dobrą przyjaciółką, chciałam pomóc, a ty…
- A ja wcale o to nie prosiłam. – opanowany ton głosu Francesci przyprawia ją o palpitację serca.
- A ty powinnaś mi za to podziękować! I się zgodzić! – robi krok do tyłu i opiera się o ścianę, uspokajając oddech. Zdaje sobie sprawę, że nie powinna w ten sposób atakować Francesci, ale tłumaczy to chęcią sprawienia, by przyjaciółka wreszcie była szczęśliwa. Tak jak ona już nigdy nie będzie. Bierze głęboki wdech i na chwilę przymyka oczy. Zmiana wyrazu twarzy na obojętny zajmuje jej nie więcej niż sekundę. Wplata palec we włosy i okręca na nim jeden z jasnych kosmyków.
- Ludmiła, chciałabym móc powiedzieć, że doceniam to, co zrobiłaś. Ale tak wcale nie jest. Prosiłam, tłumaczyłam, a ty i tak postawiłaś na swoim. Powiem to ostatni raz i mam nadzieję, że wreszcie zrozumiesz – żaden mężczyzna nie jest mi potrzebny do szczęścia. Żaden. – tyle kłamstw w kilku słowach. proszę, powiedz, że kiedyś mi wybaczysz.
- Diego nie jest żaden.
- Proszę. – jest czy nie jest? a nawet jeśli? nie mów nic. wystarczy już, że nienawidzę siebie.
Odsuwa się od ściany energicznie, uderzając łokciem w drzwiczki szafki wypełnionej książkami. Marszczy nos, a z ust wydobywa się prawie niesłyszalna wiązanka przekleństw. Uspokaja się, gdy czuje na sobie pogardliwy wzrok przyjaciółki i zajmuje miejsce na krześle naprzeciwko Włoszki.
- Wyjeżdżam na trochę. – kiwa głową. Wydaje się, że obie zapomniały o odbytej kilka minut temu awanturze. - Zamknęłam już wszystkie sprawy, w których uczestniczyłam, a Felipe i Maxi zajmą się nowymi.
- Dokąd jedziesz?
- Na koniec świata. – prycha zrezygnowana. Uśmiecha się, ale tylko kącikiem ust.
- Ile ty zarabiasz? – brunetka parska śmiechem, gdy zdaje sobie sprawę, jak bardzo infantylne pytania zadała. Zaskoczony wzrok przyjaciółki skłania ją do wyjaśnień. – No, bo, o ile mi wiadomo, nie stać cię na tak niebotyczne ilości benzyny, jakie są potrzebne do podróży na koniec świata.
- O ile tobie wiadomo… - szczery śmiech ich obu wypełnia pomieszczenie.
Blondynka sięga po kubek z herbatą i bierze potężny łyk.
- Ej, ktoś ci pozwolił?
- Wiesz, masz rację, to naprawdę uspokaja. - wypija kolejny łyk
- Przeraźliwie pusto będzie tu bez ciebie. - głos brunetki wypełniają nutki zawiedzenia i melancholii łącząc się w smutną gamę.
- Wrócę tak szybko, jak tylko będę mogła. Obiecuję.

Donośny huk rozlega się w pomieszczeniu, gdy naciska zielony przycisk, włączając komputer. Zdejmuje niewygodne szpilki i zmienia pozycję na obrotowym krześle. Opiera się łokciem o biurko i unosi dłoń do twarzy, powstrzymując ziewanie, które przypomina jej o kolejnej nieprzespanej nocy. Podwija rękawy marynarki, pociągając za alabastrowy materiał. Pewnie chwyta myszkę i najeżdża nią na wyraźnie migającą ikonkę na pulpicie. Klika dwukrotnie, a okno poczty wypełnia cały ekran. Jeszcze raz spogląda na wiadomość od nieznanego nadawcy. No cóż – myśli – najwyżej się nie spotkamy. Jakoś to przeżyję. Usuwa wszystkie maile zawierające spam i otwiera pole do utworzenia nowej wiadomości.

Nadawca: ludmila.tavelli@mail.com
Odbiorca: hernandez.d@mail.com
Temat: Jadę na koniec świata

Diego.
Wyjeżdżam na trochę, więc w najbliższym czasie nie znajdziesz mnie w kancelarii. Ale nie martw się o mnie. Obiecuję, że, gdyby coś się działo, będziesz pierwszym, który się o tym dowie. Ale nie dzwoń do mnie, potrzebuję odpoczynku i muszę załatwić parę spraw.
Proszę Cię, uważaj na Francescę. Nie przyzna się do tego, ale nie może za długo zostawać sama – potrzebuje czyjejkolwiek obecności. Nie wiem, co dokładnie do Ciebie czuje, ale jestem pewna, że będzie przy Tobie bezpieczna.
Niedługo się zobaczymy,
Ludmiła

Schodzi po schodach, kurczowo trzymając się poręczy; brakuje jej powietrza. Zatrzymuje się na przedostatnim stopniu, rozglądając się dookoła. Spogląda na abstrakcyjne obrazy ozdabiające szare ściany. Jej ulubiony wisi tuż obok gabinetu Felipe. Obraz, na którym tylko On widział coś poza czarną plamą. Odwraca głowę i rusza do przodu. Kieruje swoje kroki prosto w stronę drzwi. Patrzy przed siebie, wyłącznie przed siebie. I nie zauważa kiedy dłuższa wskazówka zegara przeskakuje nieznacznie. 15:32. A ciemnowłosy młody mężczyzna wchodzi do budynku tymi samymi drzwiami.
Zajmuje miejsce na siedzeniu kierowcy czarnego mercedesa. Walizka wypełniona kilkoma sukienkami, dwoma parami butów, laptopem i lokówką jest zamknięta w bagażniku. Na tylnym siedzeniu spoczywa gruby koc i butelka soku pomidorowego, a ze schowka wystaje złota zatyczka od koralowej szminki i papierek po cukierku.
Wkłada kluczyk do stacyjki i delikatnie przekręca. Warkot silnika nie pozwala na dłuższe rozmyślania. Spogląda w lusterko; uśmiecha się sama do siebie. Ostrożnie skręca w prawo, włączając się do ruchu. Otwiera okno, by nabrać świeżego powietrza do płuc, jednak na niewiele się to zdaje, gdyż jeden z pasażerów samochodu jadącego tuż obok niej postanawia zapalić papierosa. Duszący dym wypełnia wnętrze pojazdu, a ona posyła mordercze spojrzenie nieznanemu mężczyźnie.
Melodia starego klasyka jazzowego rozlega się w aucie. Pogardliwie spogląda na telefon. Gdyby nie imię, które miga na wyświetlaczu, zapewne by nie odebrała. Jednak świadomość tego, kto dzwoni, nie pozwala jej na tą decyzję. Sięga po urządzenie i naciska zieloną słuchawkę.
- Rozumiem, że przeczytałeś już wiadomość ode mnie i właśnie dlatego dzwonisz.
- Oh, czyli spodziewałaś się mojego telefonu? Doskonała dedukcja, pani adwokat! Gdzie jesteś?
- W drodze. – zdaje sobie sprawę, że zdawkowe odpowiedzi nie zadziałają w rozmowie z Diego, a mimo to próbuje.
- Dokąd?
- Na koniec świata. – albo trochę bliżej.
- Jesteś pewna, że Ruda wie, że przyjedziesz?
- Jesteś pewny, że nauczyciel to odpowiedni zawód dla ciebie, Sherlocku? – dlaczego tak dobrze mnie znasz? jesteśmy siebie warci.
- Poradzisz sobie sama? – nie.
- Diego, nie jestem małą dziewczynką!
- Patrz na drogę. – w tym momencie ma ochotę nacisnąć czerwoną słuchawkę. - Lu, wiesz, że dla mnie zawsze nią będziesz. – no wiem. dziękuję ci za to.
- Poradzę sobie. – tak. chyba tak. może. nie?
- Tak, wiem. Ale jakby co, to dzwoń.
- Jakby co. Obiecuję. Ty też mi obiecasz?
- Zrobię wszystko, by była szczęśliwa. Trzymaj się, Lu.
- Ty też.

***

Ostatni dzwonek pozwala na dłuższy oddech i łyk kawy upity ze stojącego na parapecie kubka ze świątecznym reniferem. Chłodny napój powoduje w nim odruch wymiotny. Spogląda na nos zwierzaka przestawionego na rysunku – niebieski – no tak, trzeba było to zrobić wcześniej. Skinieniem głowy żegna ostatniego, opuszczającego salę ucznia, równocześnie pakując do plecaka podręcznik i stary, podniszczony egzemplarz Makbeta. Nucąc pod nosem piosenkę Amy Winehouse, wychodzi z sali i kieruje się do drewnianych drzwi na końcu korytarza.
- They tried to make me go to rehab but I said „No, no, no”... - śpiewany przez niego utwór wypełnia każdy zakamarek pomieszczenia.
- A przydałoby ci się! - rozbawiony kobiecy głos zaskakuje go i sprawia, że oblewa się purpurą.
- Lara! Jak kiedyś wyląduję w szpitalu z podejrzeniem zawału, to będzie twoja wina! - udawanie obrażonego nie wychodzi mu zbyt dobrze; co za ironia.
- Jestem prawie pewna, że to będzie wina Ludmiły. - szatynka uśmiecha się szeroko, odgarnia włosy z czoła i puszcza rączkę malutkiej osóbki, która posłusznie stanęła tuż obok niej. - Widzisz, kochanie? Faceci już tacy są, zawsze muszą na kogoś zwalać całą winę.
- Ej, ej, ej! Nie nastawiaj dziecka przeciwko mnie! - promienny uśmiech wpełza na jego twarz, a w oczach pojawiają się ogniki, gdy spogląda w stronę trzyletniej blondyneczki. Podchodzi bliżej, a mała wyciąga rączki. Podnosi dziewczynkę i z głupkowatą miną pyta:
- No chodź tu, ślicznotko. Kto kocha wujka Diegusia? Widzisz? Twoja córka mnie uwielbia.
- Bo cię jeszcze dobrze nie zna.
- Co ty gadasz? Jestem wysoki, przystojny, przeuroczy i w ogóle, cały do kochania.
Lara teatralnie odwraca głowę, udając odruch wymiotny, po czym odsuwa jaskrawozielone plastikowe krzesło i siada na jego krawędzi. Materiał jej błękitnej sukienki pokrywa się zagnieceniami spowodowanymi zaokrąglonym brzuchem. Diego stawia małą Anę na podłodze, sięga po szklankę oraz karton soku jabłkowego i napełnia nim naczynie do połowy. Podchodzi do przyjaciółki i, potykając się o sznurówkę lewego buta, w ostatniej chwili stawia szklankę na stoliku tuż obok Lary i opiera się łokciem o blat.
- Jak się czujesz? - zagaduje.
- A jak może czuć się kobieta w siódmym miesiącu ciąży?!
- Nie krzycz na mnie! Przecież nigdy nie byłem w takiej sytuacji! Chociaż, jak tak na ciebie patrzę, to mam wrażenie, że cudownie!
Lara spogląda na niego spode łba i kręci głową z politowaniem. Po chwili oboje chichoczą rozbawieni sytuacją. Brunet odsuwa drugie krzesło i zajmuje miejsce obok przyjaciółki. Podnosi wzrok i przez kilka sekund wpatruje się w kryształkowy żyrandol zwisający z sufitu. Zamyka oczy i wzdycha głęboko. Palce Lary delikatnie przebiegające po jego ramieniu powodują dreszcz przechodzący po całym ciele. Odwraca głowę w jej stronę i zaczyna nerwowo tupać prawą nogą, wystukując dotąd nawet sobie nieznany rytm.
- Diego, Diego? - szepcze.
On dopiero za drugim razem reaguje na swoje imię powoli, cichutko wypływające z jej ust niczym rzeka ze źródła.
- Co się dzieje? Wiesz, że mi zawsze możesz powiedzieć.
Zastanawia się chwilę. Dotychczas o każdym problemie, który go nękał i nie pozwalał na zebranie myśli, opowiadał Ludmile. Tymczasem ta sprawa dotyczyła osoby, o której nie mógł z nią rozmawiać tak swobodnie, jak by sobie tego życzył. A w dodatku, ona wyjechała. Ot, tak. Zostawiła go w tak ważnym momencie, prawie, że bez słowa. Mruczy przeciągle i kręci nosem. I tak jest dla ciebie najważniejsza jedna z najważniejszych. Jak siostra. Bratnia dusza. Czynnik niezbędny do życia. Słaby... Czasem nienawidzi siebie za to, że nie potrafi, nawet w złości, powiedzieć jej, że jej nienawidzi. Nie potrafi się gniewać. Krzyczeć. Potrząsnąć nią, kiedy wygaduje głupoty i twierdzi, że ona i jej życie nie są nic warte. No bo są warte wszystkiego. ...punkt?
- Co ze mną jest nie tak?! Zostawiła mnie właśnie teraz, kiedy najbardziej jej potrzebuję, a ja wciąż mam ochotę ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ja. Chcę. Powiedzieć. To. Jej. A to ja teraz potrzebuję tych słów!
- Wujek Diego śmutny? - piskliwy, cieniutki głosik rozlega się w pomieszczeniu, a trzylatka nawet nie zdaje sobie sprawy jak potrzebne były jej słowa.
- Cii, Diego, już. Opowiedz mi od początku. - brunet opiera głowę na ramieniu Lary i mówi wszystko prawie wszystko. bo wszystko powiedziałby tylko jej...
- … A ona wciąż mnie od siebie odsuwa. - ...a może wcale nie?


Wibracje dobiegające z kieszeni przetartych dżinsów zmuszają go do zmiany pozycji na krześle w autobusie i, przy okazji, zdzielenia z łokcia starszej kobiety zajmującej miejsce tuż obok niego. Przeprasza niedbale i wyjmuje telefon. Spogląda na ekran – kolejny raz w tym tygodniu numer, który widzi pierwszy raz w życiu. Zaciekawiony naciska na zieloną słuchawkę i przysuwa urządzenie do ucha.
- Tak, słucham?
- Pan Diego Hernandez?
- Przy telefonie.
- Numer do pana znalazłam w telefonie pani Ludmiły Ferro, dzwonię ze szpitala w centrum.
- Ze szpitala? Co się stało?
- Pani Ludmiła miała wypadek samochodowy.
- …
- Halo? Halo?
*pip* *pip* *pip*





Wrócę niedługo z odpowiedziami i dłuższym wyjaśnieniem, dlaczego nie było, dlaczego jest teraz, dlaczego krótszy, dlaczego nieskładny... Odpowiem, obiecuję.
Jak widzicie (mam nadzieję), bardzo mi zależy na relacji Diego i Ludmiły, która jest bardzo bliska i bardzo skomplikowana. Nie chcę, by wszystko działo się za szybko, z drugiej strony nie planuję wielu rozdziałów i wyszło z tego to, co widzicie wyżej.
To był trudny rozdział. Mam nadzieję, że moje przyszłe wyjaśnienia oraz kolejny rozdział wszystko wam wynagrodzą.
Wybaczcie. Każdemu zdarza się nagrzeszyć...
Kocham was.
Najmocniej na świecie.


niedziela, 22 lutego 2015

Grzech Drugi

Aniołki!
A teraz mamy miesiąc. Coraz lepiej, może nawet kiedyś uda mi się dodać kolejny rozdział po kilku dniach, może. No cóż. Informuję tylko, że jakość tego, co zaraz przeczytacie (lub nie) raczej nie równa się okresowi czasu, jaki zdążył już minąć. Także, z góry przepraszam, jeśli się zawiedziecie.
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Kocham was wszystkich. Uwielbiam ten moment, kiedy czytam wszystkie te ciepłe słowa i nagle wybucham niekontrolowanym płaczem albo skaczę do sufitu, ot tak, z radości.
A – Nie znalazłam żadnych błędów i nie mogę narzekać na twój komentarz, naprawdę. Bardzo mi miło, że tak oceniasz moje opowiadanie. Ja też uważam, że Leonetty jest wszędzie za dużo. Poza tym (tak między nami), nie lubię Violki. Ups, wydało się. Mniejsza o to. Dziękuję ci bardzo, bardzo, że tu zajrzałaś, pamiętałaś i, że napisałaś ten komentarz <3
Kinga Raczyńska – Z góry dziękuję, za życzenia weny. Naprawdę bardzo się cieszę, że jesteś. Bo od jakiegoś czasu zawsze jesteś. Bardzo podnosisz mnie na duchu, dziękuję. Sytuacja z Maxim… Wszyscy chcą wyjaśnień, jejku! Cóż, wszystko w swoim czasie. A na razie macie Feliaty (nie wiem, co mi jest, opętało mnie). Uwielbiam cię, naprawdę, uwielbiam.
Ellie Pasquarelli – Oj, skarbie, ja nie mam talentu. Wybij sobie to z głowy. Hm, a ja widzisz czuję większą sympatię do Diecesci. Jakoś tak. Ale mam nadzieję, że nie zniechęcę cię do nich jeszcze bardziej. Twój komentarz jest długi, piękny i taki… nie wiem, co powiedzieć. Nie umiem określić ile razy go czytałam. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy fakt, że go napisałaś, że przeczytałaś i że jesteś. Mam tylko nadzieję, że nie zawiedziesz się tym rozdziałem i, żeby nie było, przecież jest szybciej :) Kocham, kocham, kocham.
Inolvidable – To nieważne, czy się spóźniłaś, czy nie, ważne że jesteś. Zresztą, czy jest wyznaczony jakiś konkretny termin, by można było mówić o spóźnieniu? Juleczko, jak ja kocham twoje komentarze. Nie mogę uwierzyć, że tak uważasz, że naprawdę ci się podoba. Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek ja (i cokolwiek napisanego przeze mnie) zostanę adresatem twojego komentarza. Dziękuję, że znalazłaś chwilę i poświęciłaś dla mnie swój cenny czas. Oczywiście, że Naxi jest najlepsze, zawsze i wszędzie. Ups, czyżbym znowu za dużo zdradziła? No, cóż. Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczna.
Carmelle xx – W sumie, poznałyśmy się niedawno, ale już wiem, że jesteś kimś niesamowitym. Pff, wcale ci nie słodzę. Pff, no może tylko trochę. Ale sławę już mam, więc ten… pff. Fenomenalny? O jejku, nie jest. Jest zwyczajny. Albo jeszcze niżej niż zwyczajny. Tyle pięknych słów, tylko chyba nie pod tym adresem. Dziękuję ci bardzo za twoją opinię i cieszę się, że ci się podoba. A wspaniała, to jesteś ty, pff. A ja kocham bardziej.
Eddie N. – OMG. Podzielam twoją reakcję. To jest właśnie ten moment kiedy płaczę, skaczę i robię z siebie kompletną wariatkę. Edytko, czytając twoje komentarze zawsze przychodzi mi na myśl ta lekkość, z jaką je piszesz i bardzo ci zazdroszczę tej umiejętności. Oczywiście –przesadzasz – jeśli chodzi o ilość pochlebstw. Nie mam pojęcia, co takiego przeczytałaś, ale już po tym „świetnym stylu” wiedziałam, że na pewno nie mój rozdział. Bo ja nie mam z tym pojęciem nic wspólnego. Nie mniej jednak napisałaś ten komentarz i, i… I. Dziękuję, chociaż to zdecydowanie za mało. Tak, tak, ty zdecydowanie jesteś aniołem.

Jeszcze raz – dziękuję wszystkim. Świadomość, że to co robisz być może wcale nie jest takie złe, to coś nie do opisania. Sprawia, że o wiele bardziej chce się żyć.
A, jeszcze jedno, dedykuję rozdział każdemu, kto go przeczyta, a przede wszystkim Tobie, bo przeczytałaś go jako pierwsza i dzięki tobie na nowo odzyskałam wiarę – we wszystko.

***

            - Dokąd mnie prowadzisz? – delikatne brzmienie jej melodyjnego głosu przerywa panującą wokół nich ciszę. Ciszę, którą dotychczas odważyły się zakłócić jedynie podeszwy ich butów. Wiatr muska jaśniutkie kosmyki jej włosów, otulając je letnim, wieczornym powiewem. On tylko kiwa głową w odpowiedzi. Zresztą, czy ona naprawdę jej potrzebuje? Czy nie zadała pytania tylko po to, by móc usłyszeć łagodny ton, który działał na nią lepiej niż najdroższe lekarstwo? Czy nie pragnęła poczuć ciemnej czekolady jego tęczówek niemalże oblewającej jej bladą skórę? Czy nie życzyła sobie, by zmiażdżył kości prawej dłoni, byleby tylko nigdy jej nie puścił?
            Zacieśnia uścisk, a mimo to wciąż jedynie ociera swoje palce o jej dłoń. Przynajmniej właśnie takie ma wrażenie. Ona niecierpliwie wzdycha, wypuszczając z płuc połowę tlenu. Tak, jakby bała się, że druga połowa ucieknie i zabraknie jej, gdy będzie potrzebować. Z nim jest tak samo.
            - Powiedz mi chociaż, czy czeka nas jeszcze długa droga.
Nie odpowiada. Nie przypuszcza, że aż tak krótka.
- Proszę. Chcę wiedzieć tylko tyle.
Spogląda w jego stronę, a on nie porusza się, nie słyszy, nie odpowiada. Znika.
- Powiedz! Odezwij się! Nie! Nie zostawiaj mnie!

- Nie! – niewielki, choć przestronny, gabinet, wypełnia przeraźliwy wrzask blondynki. Błyskawicznie otwiera oczy i wstaje z krzesła. Kolejne oddechy sprawiają jej coraz większą trudność. Cofa się. Krok. Jeden, drugi, trzeci. Opiera plecy o chłodną ścianę. Miałaś już nigdy więcej nie zasypiać. Wplątuje palce we włosy, delikatnie je przeczesując. Podchodzi do okna i, opierając się o szeroki parapet, spogląda w dal. Niebo przybiera czekoladowy odcień. W mgnieniu oka odwraca się, nie chcąc na nie patrzeć. Zaciska powieki tak, że aż piecze. Nie otwierając oczu, po omacku trafia do biurka i z powrotem zajmuje miejsce na wysokim krześle.
            - Ludmiła! Co się stało?!
Światło emanujące z ekranu komputera i grynszpanowe ramki biało-czarnych obrazów zawieszonych na ścianie atakują jej źrenice, gdy powoli otwiera oczy i podnosi głowę. 
- Francesca. Ile razy ci mówiłam, że możesz tu przychodzić tylko i wyłącznie wtedy, kiedy cię zawołam?
- Dokładnie tyle samo, ile ja rzucałam wszystkie swoje rzeczy i przybiegałam tutaj z myślą, że coś poważnego ci się stało.
- Ach. Teraz, kiedy wiesz, że wszystko w porządku, proszę, idź już sobie. – nie wychodź, proszę. nie wychodź, błagam. wszystko wróci.
- Tak. Teraz wyjdę, a za chwilę znów dostanę zawału wywołanego twoim krzykiem. Albo po prostu – przebywaniem w twojej obecności.
- Gdyby to miało się stać, to stałoby się już dawno. – spogląda w piwne oczy brunetki. Piwne. Lepsze, ładniejsze, czystsze.... nieprawda. czy ty musisz wszystko wiedzieć? nieprawda. przestań to powtarzać. nieprawda. oj, zamknij się! Chwyta butelkę, którą Włoszka zostawiła tu ostatnim razem, niedbale odkręca korek i łapczywie połyka kolejne kęsy wody. – Nie martw się o mnie, Fran. Naprawdę, nic się nie stało. – odsuwa szufladę i wyjmuje z niej potężnych rozmiarów czerwoną teczkę. – Ale skoro już tu jesteś – wskazuje na dokumenty – to mam prośbę. Przejrzyj je i pozbądź się wszystkich niepotrzebnych. Nie mam do tego głowy.
Francesca z politowaniem spogląda na Ludmiłę, jakby chciała powiedzieć „Jasne, nie ma sprawy, to tylko kolejny milion nic nieznaczących papierzysk i kolejne godziny stracone na przeglądaniu ich.”. Z gracją podchodzi do biurka, nie zaplątując się po drodze w żaden kawałek materiału albo niewygodną falbankę. Dla własnego bezpieczeństwa, tego dnia włożyła spodnie.
- Żeby było jasne – dotykam ich tylko dlatego, że jesteś moją przyjaciółką. – sięga po teczkę, ale blondynka w ostatniej chwili wyrywa ją z jej rąk.
- Ach, zapomniałabym. – otwiera leżący tuż obok niej notatnik, którego ciemnoczerwona okładka niewiele różni się od oblewającego mebel mahoniu, na samym środku i wyjmuje z niego małą, żółtą karteczkę. Wkłada ją do teczki i podaje Francesce. Zdezorientowana Włoszka, niemalże uginając się pod ciężarem dokumentów, dochodzi do drzwi, w myślach przeklinając blondynkę.
- Jesteś mi winna przysługę. – cedzi przez zęby i, nie zwracając uwagi na szeroki uśmiech przyjaciółki, opuszcza gabinet. Jeszcze będziesz mi za to dziękować. Zobaczysz.

Zapominając o wydarzeniach z ostatnich kilkunastu minut, naciska błękitny przycisk i włącza komputer. Już po chwili wspomnienie wraca, gdy przychodzi jej wpisać hasło do swojego konta. Kładzie obie dłonie na klawiaturze i wzdycha głęboko. Dlaczego, do cholery, jeszcze go nie zmieniłaś? Spogląda na podświetlony na jasnoniebiesko komunikat „Czy zapomniałeś hasła?”. chciałam. nieprawda. próbowałam. nieprawda. nigdy, przenigdy. Delikatnie przyciska kolejne klawisze oznaczone literami. M. A. R. C. O. Tak przewidywalne, a jednak nikt nie pokusił się o to, by je złamać. Aż tak dobrze udawała?
Dwukrotnie klika na małą, białą kopertę, nachalnie migającą na pulpicie – jakby błagającą, by ją otworzyć.

Nadawca: Adres prywatny *
Odbiorca: ludmila.tavelli@mail.com
przełyka ślinę. dlaczego musiało być już za późno, by cokolwiek zmienić?
Temat: Ogromna prośba

Szanowna Pani Ferro!
mruga zdziwiona. niewielu klientów zapamiętuje jej nazwisko. żaden. jeden?
Odruchowo sięga prawą dłonią po białą słuchawkę telefonu, lewą wybierając przycisk z numerem 1. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
- Francesca! – zdziwiona Włoszka z trudem utrzymuje równowagę, jednocześnie odbierając telefon i wyjmując papiery z teczki, do której jeszcze nie zajrzała. Ludmiła jest niczym wykwalifikowany szpieg – zawsze wie kiedy zadzwonić i ją zaskoczyć. – Marco Tavelli, pamiętasz? – nawet nie zauważa, gdy wypowiada jego nazwisko. A przecież jest na tej zakazanej liście.
- Oczywiście. Skierowałam go do Felipe, ale z nas zrezygnował. Dlaczego pytasz?
- To nieistotne.
- Ale… - rozłącza się. to nie on. to nie może być on. w takim razie – kto?
           
Proszę mi wybaczyć, że pozwoliłem sobie napisać od razu do Pani, pomijając procedury związane z telefonicznym czy mailowym kontaktem z którymkolwiek z sekretarzy, którzy dopiero później mogliby mnie do Pani pokierować. Lub nie.
Postanowiłem zwrócić się do Pańskiej kancelarii, a przede wszystkim do Pani, w pewnej bardzo delikatnej sprawie. Zależy mi na spotkaniu z Panią i omówieniu problemu w cztery oczy.
Proszę nie odpowiadać.
Spotkajmy się trzydzieści dwie minuty po trzeciej.

Odruchowo sprawdza godzinę. Trzydzieści dwie minuty po trzeciej.

PS Spojrzała Pani na zegarek, prawda? Proszę się nie martwić – zwykły zbieg okoliczności. Do zobaczenia!

Serce wali jak oszalałe.
Gdzie jesteś, Francesca, kiedy nie mogę krzyczeć?

***

Przerzucając dokumenty, jeden po drugim, nie natrafia na żaden, którego tytuł, pieczątka, czy jakikolwiek inny szczególny znak, wskazywałby na jego ważność i niezbędność. Przejrzała już połowę zawartości teczki, z każdą kolejną umową zastanawiając się, czy nie lepiej będzie od razu wyrzucić je wszystkie. Ewentualnie – żadnej – i oddać Ludmile teczkę w stanie nienaruszonym. Jedynym, co powstrzymuje ją przed tym pomysłem, jest ciekawość. Mała, żółta karteczka wrzucona przez blondynkę w otchłań teczki, najwidoczniej zanurkowała w niej bardzo głęboko, gdyż Włoszce do tej pory nie udało się na nią natrafić.
Mel_00: Przysięgam, jeśli zobaczę jeszcze jednego człowieka, który w mojej obecności będzie się opychał burgerem z wołowiną, to wyskoczę z dziesiątego piętra.
Frania: Nie, Mel, zwymiotujesz.
JuanJuan: Mel_00, już biegnę, podaj tylko adres.
Mel_00: Jeśli to będziesz ty, to zepchnę ciebie.
Frania: Błagam was, nie kłóćcie się.
Mel_00: Okej, okej. Co tam u ciebie, Fran?
Frania: W skrócie? Jeśli Lu da mi kolejną teczkę „papierów do przejrzenia”, skoczę razem z tobą.
Mel_00: Widziałaś się z tym facetem?
Frania: Nie, Mel, odkąd wpadłam na niego w gabinecie Lu, nie widzieliśmy się. I lepiej, żeby tak zostało.
Mel_00: Ale pisałaś przecież, że nie było tak źle. Może warto dać mu szansę.
Mel_00: Tak tylko pomyślałam.
Mel_00: Ej, Fran, jesteś tam? Przepraszam, obiecuję już nigdy więcej o nim nie wspominać.
Mel_00: Fran, do cholery?!

Docierając do ostatniej umowy – jak wskazuje data – sprzed czterech lat, nie czuje palców prawej dłoni i nie może ruszyć nadgarstkiem. Odkłada plik kartek na jeden ze stosów i oddycha z ulgą. Koniec. Sięga po fioletowy kubek, by wziąć ostatni łyk kawy zbożowej. Zdejmuje buty i, siadając na krześle, opiera wyprostowane nogi o blat biurka. Spogląda na otwartą czerwoną teczkę. Dopiero teraz zauważa, że między dwoma sklejonymi fragmentami znajduje się przedmiot, na poszukiwaniu którego spędziła ostatnie godziny. Wychyla się i sięga po złożoną na pół karteczkę. Nim decyduje się poznać jej zawartość, przekłada ją z ręki do ręki, obracając w każdą możliwą stronę. Delikatnie odchyla jeden z rogów i prostuje kartkę.
503-012-127 ** Fran, zadzwoń tam, proszę cię. Ja nie mam do tego głowy.
Ile razy tego dnia usłyszała już „Ja nie mam do tego głowy”? Najwyraźniej Ludmiła nie ma głowy do niczego. Brunetka podejrzliwie spogląda na kartkę, ale decyduje się wypełnić kolejne polecenie przyjaciółki. Błyskawicznie wybiera numer na swoim, dość starym, aczkolwiek łatwym w obsłudze, telefonie. Orientuje się, że tak naprawdę to nie ma pojęcia gdzie i w jakiej sprawie dzwoni, ale jest już za późno, by się rozłączyć. Osoba po drugiej stronie odzywa się po pierwszym sygnale.
- Tak, słucham? – telefon z hukiem upada na podłogę, a rozmowa zostaje zakończona, nim zdąży coś odpowiedzieć. Jej myśli kierują się w stronę jednej osoby i to bynajmniej nie tej, z którą przed chwilą prawie rozmawiała.
Spogląda na ekran komputera i zauważa nieodczytane wiadomości z forum.
Frania: Przepraszam, Mel, ale muszę kogoś zabić. I to nie może zaczekać.

***

            Wpatrzona w ekran telefonu przemierza alejki parku. Felipe miał do niej zadzwonić już półtorej godziny temu, tymczasem nie dostała od niego żadnej wiadomości, nawet krótkiego sygnału. Ile można siedzieć na spotkaniu? Zdaje sobie sprawę, że to nie pierwszy raz, gdy dzieje się coś podobnego, ale jest w nim tak ślepo zakochana, że nie dostrzega w jego zachowaniu niczego złego. Po prostu się martwi. Zatrzymuje się, nerwowo odsuwa suwak najmniejszej kieszeni torebki i wkłada do niej telefon. Nim udaje jej się zasunąć go z powrotem, kilka razy wyszarpuje z niego fragmenty materiału, a raz nawet kaleczy sobie palec. Rusza przed siebie ze spuszczoną głową. Robi trzy kroki, może cztery. Wpada na kogoś. Słyszy krzyk. Wciąż nie podnosi głowy. Jedynym, co wie na temat osoby, z którą się zderzyła jest fakt, że należący do niej łokieć niezwykle boleśnie wbija się w jej żebra. Po chwili kojarzy też głos. Odsuwa się i podnosi głowę, ale tylko na taką wysokość, by móc spojrzeć chłopakowi prosto w oczy.
            - Ha! No i kto by pomyślał, że taka niezdara z tej księżniczki. – parska. Jakim prawem wciąż nazywasz mnie księżniczką?
            - Daruj sobie. Nie mam ani czasu, ani ochoty z tobą rozmawiać.
            - Co się stało, księżniczko? Twój blondynek jeszcze nie wrócił do zamku? – próbuje się zamachnąć. Próbuje go uderzyć. Ale on chwyta jej dłoń w locie. Delikatnie przesuwa po niej palcami, jakby od nowa rysował linie papilarne. Łapie się na tym, że przez jej całe ciało przebiega dreszcz. Wyrywa rękę z jego uchwytu i jeszcze trochę się odsuwa.
            - Po pierwsze, nie nazywaj mnie księżniczką. A po drugie – najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj.
            - Pomyśl tylko, jak nudne byłoby twoje życie, gdybym przestał się do ciebie odzywać!
            - Jakoś bym się z tym pogodziła. – dźwięk telefonu przerywa ich słowną potyczkę.
            - Ha! O wilku mowa. Twój rycerz postanowił się odezwać? Błagam cię, Natalia. Nie jesteś aż tak głupia. – nie jesteś aż tak głupia. o co ci chodzi? co takiego wiesz? dlaczego nagle zacząłeś siedzieć w mojej głowie? Odbiera telefon.
            - Pa, Maxi.
            - Pa, księżniczko.

***

Od: Lu
15:41
Dzisiaj też po mnie przyjdziesz?

Do: Lu
15:43
Miałaś już więcej nie zakładać tych butów.
Od: Lu
15:46
Tym razem nie potrzebuję szofera, tylko przyjaciela.
Do: Lu
15:50
Okej, przyjdę.
Od: Lu
15:51
Zaskakująco szybko się zgodziłeś ;)
Do: Lu
15:54
A ty zaskakująco szybko odpowiedziałaś.
Od: Lu
15:56
Nienawidzę kiedy odpowiadasz mi w ten sposób.

Od: Lu
16:04
Diego, odezwij się!

Od: Lu
16:06
Diego!

Od: Lu
16:10
Idź w cholerę.

         Przeskakując kolejne stopnie schodów, przypomina sobie ich krótką wymianę zdań i nie może powstrzymać uśmiechu. Prawda jest taka, że nawet gdyby Ludmiła go nie poprosiła, to i tak prędzej czy później by tu przyszedł. Ale tego akurat blondynka nie musiała wiedzieć. Dobiega do drzwi jej gabinetu i puka trzy razy. Nie czekając na odpowiedź, naciska na klamkę i z szerokim uśmiechem na twarzy wchodzi do pomieszczenia.
            - Zamawiałaś księcia na białym koniu?
            - A mogę jeszcze złożyć reklamację?
            - Za późno, kochana. Nie pozbędziesz się mnie do końca swojego życia.
            - A przynajmniej dopóki, dopóty będę mogła umówić cię z Francescą.
            - Chyba mnie nie doceniasz. – wcale o tym nie pomyślał. wcale nie o piwnych oczach. wcale nie o włosach koloru hebanu. Francesca, Francesca, Francesca; chyba cierpią na tę samą przypadłość.
            - Jak ci minął dzień? – pyta blondynka, kierując rozmowę na zupełnie inny tor. Ma ogromną nadzieję, że Włoszka i tym razem pojawi się w jej gabinecie.
            - Jak zwykle. Lara jest chora, więc musiałem wziąć za nią prawie wszystkie zastępstwa, ale poza tym nic ciekawego. Tuż przed wyjściem ze szkoły miałem jakiś dziwny telefon. Nie mam pojęcia, kto dzwonił. Nie wiem nawet, czy mężczyzna, czy kobieta, bo rozłączył się tuż po moim „Tak, słucham?”. Być może po prostu ktoś pomylił numery.
            - Być może. – zakłada kosmyk włosów za ucho, próbując się czymś zająć i ukryć uśmiech wpełzający na jej twarz.

            Potężny podmuch wiatru wkrada się do pomieszczenia, w momencie gdy Włoszka z impetem otwiera drzwi i wbiega do gabinetu. Jej policzki oblane są purpurą, a wściekłość widać w każdej pulsującej żyle. Gdy zauważa twarz Diego, zatrzymuje się. Zabawne – myśli – kolejny raz w tej samej sytuacji. Jak dobrze to zaplanowałaś? Ze złością patrzy prosto w oczy Ludmiły, która udaje, że nie ma nic wspólnego z całą sytuacją.
            - Ktoś nie zamknął okna na korytarzu, a przecież dziś tak wieje. Będę musiała się tym zająć. – do tego to masz głowę, co? A może nie tylko do tego?
            - Cześć, Francesca. Pamiętasz mnie? Diego. Byłem tu ostatnio. – Diego, Diego, Diego; no proszę. no jasne, że pamiętam. – Co cię tak zdenerwowało? – w jednej chwili jej twarz przybiera łagodniejszy wyraz. Oddycha głęboko. – Co się stało? – no wiesz, chciałam tylko zabić Ludmiłę z takiego jednego powodu, o którym nie mogę ci powiedzieć, bo uznasz mnie za wariatkę i nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz. Chwila, ja wcale nie chcę, żebyś się do mnie odzywał. A może…
            - Nic… Nic takiego. Drobne błędy w papierach. Jestem tu od rana, więc o tej porze takie pomyłki, hm… Znacznie bardziej mnie irytują. – …chcę?
            - To może dasz się zaprosić na kawę? Chwila odpoczynku jeszcze nikomu nie zaszkodziła. No i będziemy mogli porozmawiać. – tak, tak, milion razy tak!
            - Nie, przepraszam, mam jeszcze mnóstwo pracy. – kątem oka widzi przeszywające spojrzenie Ludmiły. Przynajmniej nie będzie miała satysfakcji. A ja co będę z tego miała?
            - To w takim razie - na herbatę?
            - Nie, ja…
            - To chociaż na sok pomarańczowy.
            - Może innym razem. – przepraszam. nie słuchaj mnie. pójdę z tobą na tę kawę, Diego. nie słuchaj mnie. A jednak uśmiecha się przepraszająco i wychodzi z gabinetu tak szybko, jak się w nim znalazła.
            - Wiesz, Lu? Chyba miałaś rację.









* Uznałam, że skoro istnieje „numer prywatny”, to dlaczego nie „adres prywatny”. Nie mam pojęcia, czy coś takiego w ogóle istnieje.
** Poza kierunkowym +54 nie mam pojęcia jak wyglądają numery telefonów w Argentynie i nie chciałam niczego pokręcić. Także macie taki w polskim formacie.

I jeszcze na koniec – zdaję sobie sprawę, że rozdział jest bardzo podobny do pierwszego, głównie jeśli chodzi o miejsce – prawie wszystko w kancelarii - ale nie tylko. To oczywiście ulegnie zmianie, po prostu ten początek jakoś tak mi się układał, ale z drugiej strony wydaje mi się, że życie dorosłych ludzi wygląda podobnie i byłoby to nienaturalne, gdyby bohaterowie większość czasu spędzali np. na mieście, gdzieś zupełnie poza pracą.

To tyle ode mnie, jeszcze raz, kocham was bardzo.

piątek, 23 stycznia 2015

Grzech Pierwszy

Aniołki!
Minęło już półtora miesiąca, odkąd opublikowałam prolog, a dopiero dziś wstawiam rozdział pierwszy. Ot tak, ni z tego, ni z owego. A właściwie nie rozdział - grzech. Po prostu - grzech pierwszy. Każdy z was może nadać mu taki tytuł, jaki tylko będzie mu się podobał. 
Wracając, prawda jest taka, że przez długi czas nie mogłam złożyć w całość nawet jednego zdania, a rozdział (prawie cały) powstał wczoraj wieczorem i (ostatnie zdania) dziś. Mam nadzieję, że nie znajdziecie w nim mnóstwa błędów, chociaż nie wykluczam ich, bo nie miałam tyle czasu, by sprawdzić go pod tym kątem co najmniej milion razy. Jeśli jakieś zauważycie, piszcie w komentarzach.
A propos komentarzy – tak, jak pisałam pod prologiem, postanowiłam odpowiadać na nie tutaj. Z góry uprzedzam, że nie chodzi tu o kopiowanie czyjegokolwiek pomysłu, bo doskonale wiem, że nie jestem pierwszą osobą, która będzie tak robić. Ale też nie ostatnią. Także, jeśli ktoś będzie miał jakieś zastrzeżenia czy problemy w związku z tym, przepraszam.
Przy okazji pierwszego rozdziału chciałam was też zaprosić do zakładki bohaterowie, którą niedawno uzupełniłam. Postaram się aktualizować ją z każdą nową, istotną postacią, a być może takowe się pojawią.
I na koniec – kolejny rozdział, kolejny grzech – nic nie planuję, nic nie obiecuję. Oczywiście, zrobię wszystko, by dodać go jak najszybciej, ale  zbliża się początek nowego semestru i chcę zacząć go jak najlepiej, by potem było już łatwiej.

Z góry dziękuję za każdy komentarz, nie spodziewałam się, że prolog aż tak się wam spodoba. Martwię się, że tym rozdziałem mogłam nie sprostać waszym oczekiwaniom. Wybaczcie.
Ok, ok, już odpowiadam:
Noemi Waters – Bardzo dziękuję, że się postanowiłaś tu zajrzeć i, że przeczytałaś te moje wypociny. Czytając twój komentarz, jako pierwszy, o matko… Zrobiło mi się tak ciepło na sercu! Gdyby nie to, że siedziałam w salonie z bratem i tatą, to bym się pewnie popłakała. Nic nie poradzę. Oczywiście masz rację, Lurco = Ludmiła i Marco, piękni ludzie razem :) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tutaj wpadniesz (choćby przypadkiem). 
Bershka – Niestety, nim zdążyłam przeczytać komentarz, został usunięty. Jeśli to czytasz (ilekolwiek lat minęło), bardzo chciałabym poznać twoją opinię i dowiedzieć się, dlaczego postanowiłaś ją usunąć. Dziękuję, że się tu pojawiłaś.
Ellie Pasquarelli – Ojejku, tak bardzo się cieszę, że jesteś! Wiesz, to bez ciebie na bloggerze (w opowiadaniach, w komentarzach, czy po prostu w „byciu”) nie byłoby tak samo. Jesteś niczym aniołek, który postanowił zlecieć na ziemię i być sobie taki cudowny i kochany! Ale z tym oślepieniem talentem, to nie przesadzaj :) Daleko mi do tego, mój „talent” może najwyżej pobłyskiwać sobie delikatnie, gdzieś na dnie ogromnej, czarnej dziury, jeśli w ogóle istnieje. Ale bardzo mi miło, że tak uważasz. Dziękuję!
Eddie N. – Jejku, jejku, jejku! Nie wierzę, że postanowiłaś zagłębić się w najciemniejsze czeluście bloggera i skomentować takie nic, Edytko. Pierwszą reakcją na twój komentarz było ogromne „O” (jeszcze większe niż to). Dziękuję za twoje piękne słowa, nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczą!
Kinga Raczyńska – Komentujesz moje prace od niedawna, ale bardzo się cieszę, że to robisz. Kiedy tylko widzę, że skomentowałaś, uśmiecham się w duchu. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się czytając ten rozdział (tak, mam cichutką nadzieję, że go przeczytasz). Dziękuję za życzenia weny :)
Sapphire – Tyle miłości w czterech wyrazach! I tyle fizyki :) Bardzo dziękuję, że przeczytałaś i, że dałaś mi znać o swojej obecności. To naprawdę więcej niż tysiąc słów.
Inolvidable – Nareszcie nauczyłam się pisać twoją nazwę z pamięci! Bardzo się cieszę, że moja przypadła ci do gustu. Wiesz, ja tak mam, kiedy ktokolwiek wspomina o tobie, to po prostu przywodzi na myśl coś miłego. Lubię twoje komentarze, nie wiem dlaczego, ale naprawdę bardzo je lubię. Może dlatego, że są twoje. Dziękuję ci za wszystko!

Jeszcze raz – bardzo, bardzo, bardzo (x74862537463622365094374362097) dziękuję za wszystkie ciepłe słowa. Uwielbiam was, kocham i w ogóle. Jak kiedyś będzie mnie stać, postawię wam pomniki! A na razie, zapraszam do przeczytania rozdziału…

***

1.
- Spójrz na mnie. – słyszy, ale nie podnosi wzroku. Nie porusza się. Nie odpowiada. Strach nie pozwala jej na jakąkolwiek odpowiedź. Zanurza głowę między kolanami. Złotawe fale układają nieczytelne wzory na jej bosych stopach i drewnianej podłodze. Wplata dłonie we włosy i przenosi ciężar na prawą nogę. Jedna z desek delikatnie się unosi powodując skrzypienie. – Spójrz. Na. Mnie. – cedzi przez zęby i robi krok w przód. Kolejna deska nie wytrzymuje.
            - Nie chcę na ciebie patrzeć! – nie chce? a nie – nie może? Kolejna pomyłka. Zsuwa się z niewygodnego fotela i teraz klęczy tuż przed nim, ale wciąż nie patrzy. I nic nie widzi. Czuje się ślepa. Nic się nie zmieniło. – Nie mogę. Boję się. – przynajmniej się przyznaje. Czy to znaczy, że już się wyleczyła?
            - Mnie się boisz? Mała… - Już nigdy więcej tak do mnie nie mów! Nie wolno ci! Słyszysz?! To jasne, że nie słyszy. Nigdy nie słyszał wołania jej duszy. Nawet gdyby stanęła przed nim, złapała go za rękę i zaprowadziła do swojej pracowni – tej, w której malowała obrazy jej uczuć – nie usłyszałby. Nieważne, czy radośnie ćwierkała o tym, jak go kocha, czy błagała o pomoc. Był głuchy. Jak w ogóle mogli pomyśleć, że to się uda?
            - Nie, nie ciebie. Boję się bólu. – pieką ją oczy, mimo że nie dopuszczają do siebie ani odrobiny światła. W głowie siedzi wspomnienie pierwszego pocałunku i raz po raz uderza najmocniej jak potrafi. A duszy brakuje powietrza. A może zawsze go brakowało? A jeśli tak, to… czym je zastępowała? Czym? – Przestań to robić! – w nagłym przypływie siły podnosi się i staje na nogach. Opuszcza dłonie i ostrożnie unosi powieki stanowiące ostatnią przeszkodę. Obraz jest tak niewyraźny. Czy to już północ? Czy może wciąż świt? A te włosy… czy na pewno są blond? I nagle natrafia na coś, czego kształtu i barwy jest pewna. Mruga kilkakrotnie, ale nic się nie zmienia. Widzi tylko jego oczy, tęczówki barwy czekolady. I obojętność. Pustkę.
            - Co? Co takiego? – a on stoi dokładnie w tym samym miejscu. Nie rusza się. Prawie nie oddycha. Ale jednak. Łapie się na tym, że spija każde słowo wypływające z jego ust. Nie. Czas zacząć oddychać własnym powietrzem, tak jak on to zrobił już dawno.
            - Przestań tu być! Przestań wciąż wracać! Przestań tak perfidnie oddychać, pozbawiając mnie sił. Przestań dawać nadzieję. Przestań zadawać ból. Przestań, przestań, przestań… - powtarza jak mantrę, uderzając pięściami w jego klatkę piersiową. – Przestań. Tak, jak przestałeś mnie kochać.
            - Proszę… - ale dalej już nie słyszy. Znika świt. A może północ? Znikają ściany, znika skrzypiąca podłoga. Znikają jego oczy.


            Powoli otwiera oczy i pozwala, by skąpały się w blasku promieni słonecznych. Nagły ból w przedramieniu skłania ją do zmiany pozycji. Mija chwila, nim orientuje się, gdzie tak naprawdę się znajduje. W okamgnieniu znika cały ból. Kolana nie czują już starych,  twardych desek. Krew na nowo dociera do każdej żyły. A wspomnienia opuszczają jej głowę, zabierając ze sobą ogromny ciężar. Spogląda przez okno. Drzewa w parku rysują ogromne cienie pozwalając przechodniom na chwilę oddechu. Dawno temu uwielbiała siadać pod największym z nich i malować obrazy radości i śmiechu. Pisywała też opowiadania. Czasami nawet śpiewała. Zawsze tamtędy przechodził. Dla niej. Albo może tylko jej się wydawało.
            Natychmiast odwraca głowę w drugą stronę i zaciska powieki. Prosiłam cię o coś. Kobieta siedząca naprzeciwko niej na chwilę podnosi głowę znad książki po to tylko, by sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Nie posyła jej żadnego życzliwego spojrzenia, o nie, po prostu przygląda jej się badawczo, jakby widziała w niej wariatkę. Przez sekundę zastanawia się, czy nie upewnić kobiety w jej twierdzeniu, ale jakoś nie ma siły na podobne gry.
            - Przepraszam. Nic się nie stało. To tylko… skurcz. – kiwa głową i posyła sąsiadce przyjazny uśmiech. Nie spodziewa się podobnej odpowiedzi i wcale na nią nie czeka. Ma rację. Kobieta jedynie głośno fuka, nie ukrywając zażenowania i wraca do lektury. Nie potrafi przeczytać tytułu książki, ale jest prawie pewna, że brzmi on „Savoir-vivre dla czarownic” lub tym podobne opowieści o czarnomagicznych konwenansach.
            Autobus mechanicznie zakręca w prawo, powodując u niej utratę równowagi i bolesne uderzenie łokciem w szybę. Szmer i stłumiony szept kobiety z naprzeciwka znów daje o sobie znać. Tym razem nie próbuje się wytłumaczyć, a jedynie prycha ostentacyjnie.
            Widok zza szyby świadczy o tym, że najwyższy czas opuścić autobus. Zielone literki na tablicy układają się w nazwę ulicy – Avenida de Mayo. Odsuwa rękaw czarnej marynarki, mimo że wcale nie zakrywa zegarka i sprawdza godzinę. Delikatnie marszczy nos, uświadamiając sobie, co przed chwilą zrobiła. Od jakiegoś czasu próbowała pozbyć się tego nawyku, ale gdy tylko na chwilę zmieniała obiekt skupienia, starania szły na marne. Tak, czy inaczej, zegarek również wskazywał, że zostało jej niewiele czasu.
            Podnosi się i bardzo powoli przesuwa w kierunku wyjścia, gdyż jej nogi nagle postanawiają odmówić współpracy z butami. Gani się w myślach za poranny wybór najwyższych czarnych szpilek. Uśmiechem żegna kierowcę autobusu, gdy próbuje z gracją pokonać trzy schodki dzielące ją od równego chodnika. Ostatni stopień okazuje się jednak zbyt dużym wyzwaniem. Gwałtownie przechyla się do przodu i odruchowo zamyka oczy, poruszając ręką w powietrzu i starając się znaleźć jakieś oparcie. Czuje czyjeś dłonie na swojej talii, ale jest zbyt przerażona perspektywą upadku i nie zastanawia się do kogo mogą one należeć.
            Otwiera oczy dopiero, gdy upewnia się, że stoi na obu nogach i nie potrzebuje niczyjej pomocy. Wyraz twarzy mężczyzny stojącego tuż przed nią wywołuje u niej rumieniec, ale po chwili śmieje się razem z nim.
            - Witam moją ulubioną panią adwokat. – szczebiocze i wyciąga dłoń w jej stronę, by po chwili zamknąć ją w uścisku i złożyć na niej delikatny pocałunek. Odsuwa się i z niepokojem spogląda na jej buty. – Jaka szkoda. Takie ładne buty i już złamałaś obcas.  
            Naraz porzuca zamiar podziękowania przyjacielowi i kieruje spojrzenia na (rzeczywiście) nowe, czarne szpilki. Jak to możliwe, że od razu się nie zorientowała, przecież gdyby był złamany, to nie mogłaby…
            - Nienawidzę cię. Jak możesz w ten sposób ze mnie żartować?! Mogłabym cię udusić.
            - Nie mogłabyś, bo właśnie przed chwilą uratowałem ci życie. – szlag. Jeszcze kiedyś ci się za to oberwie. Szybko zapomina o zdenerwowaniu, a na jej twarz powraca uśmiech.
            - W takim razie, bardzo ci dziękuję, wybawco. Odprowadzisz mnie kawałek? Nie mam zamiaru naprawdę zniszczyć tych butów.

            Zajmuje miejsce przy mahoniowym biurku i opiera się łokciem o blat. Naciska malutki przycisk, by włączyć komputer. Stłumione buczenie świadczy o tym, że urządzenie działa. Podnosi dużą, skórzaną torbę i wyjmuje z niej teczkę pełną dokumentów oraz telefon. Odsuwa boczną szufladę, by znaleźć w niej niebieski długopis. Zamiast tego natrafia na kartkę papieru. Małą i pożółkłą. Złożoną na pół. Nieświadoma, wyjmuje ją i otwiera.

            Moje słowa, każdy oddech, moje myśli, moje uczucia i moje sny. To wszystko należy do ciebie. I  zawsze będzie.
            Ukochany…

            Zaciska dłoń w pięść, nie zwracając uwagi na zamkniętą w niej kartkę. Krople łez bez jej zgody spływają po nosie i policzkach i rozpływają się na zgniecionym papierze. Dlaczego znalazłam to właśnie dziś? W takim momencie? Wstaje z miejsca i rusza w stronę kosza. Próbuje wyrzucić, ale karteczka, jakby przyklejona do jej dłoni, nie chce wypaść. Podnosi dłoń i przyciska ją do serca. Czuje ukłucie. Jedno, drugie, trzecie.
            Z powrotem zajmuje swoje miejsce i chowa kartkę do szuflady. Tym razem jednak zamyka ją na klucz. Mały, złoty kluczyk. Przez chwilę trzyma go w dłoni, a potem otwiera okno i rzuca nim najdalej jak potrafi. Klucz do szuflady. Klucz do zamkniętej w niej kartki. Klucz do jej serca?
            - Ludmiła? Wszystko w porządku? – dźwięk otwieranych drzwi i cichutkie stukanie butów Francesci zagłusza jej myśli. – Lu?
            - Tak? – pyta. Pokazuje swoją słabość i niepewność. Swoją zwykłość. Człowieczeństwo? – Tak. – poprawia się. – Wszystko w porządku. Co cię do mnie sprowadza, Fran?
            - Te potwornie niewygodne buty. Nie rozumiem, jak ty możesz chodzić w swoich? – chichocze w duchu - no przecież nie może.
            - A tak naprawdę? – próbuje zdobyć się na miły ton, nie w głowie jej teraz żarty.
            - Nowy klient. Rozwód. Dzwonił pan, yyy…., Marco Tavelli. – nazwisko wypowiedziane przez Francescę sprawia, że dławi się powietrzem, a jej skóra przybiera barwę pietruszki.
            - Ludmiła, na pewno wszystko w porządku?
            - Tak. Pewnie. Szpilki. – zmieszanie w oczach przyjaciółki zmusza ją do dalszych wyjaśnień. – Pytałaś o buty. Ja też nie potrafię na nich chodzić. Dzisiaj rano potknęłam się na schodach w autobusie. Całe szczęście, przechodził mój przyjaciel, Diego, opowiadałam ci o nim, pamiętasz? Nie opowiadałam? Mniejsza o to. Obiecał, że wpadnie tutaj, jeśli tylko znajdzie chwilę. W końcu, dzięki niemu rozmawiam teraz z tobą, a nie z lekarzem na ostrym dyżurze.. – z każdym słowem zwiększa tempo mówienia.
            - Lu… cieszę się, że nic ci nie jest, ale nie mam zamiaru go poznawać. Nie wiem, czy pamiętasz, ale obiecałam sobie tak mniej więcej do końca życia nie rozmawiać z żadnym facetem. Zresztą, zmieniasz temat. O co chodzi? Dlaczego tak zareagowałaś na nazwisko klienta?
            - Ja… Źle się czuję, potrzebuję szklanki wody. A… - walczy ze sobą, próbując wymówić jego nazwisko – j e g o – a jednak się nie udało - niech przejmie ktoś inny. Kiedy następnym razem zadzwoni, poleć mu Maxiego. Albo Felipe. Mam trzy sprawy do dokończenia. I jakoś nie mam głowy do kolejnego rozwodu… - nie mam siły przeżywać go jeszcze raz.
***
            Śpiew ptaków i aksamitny powiew wiatru wpadają do pomieszczenia, w chwili gdy dziewczyna naciska na klamkę i delikatnie uchyla stare, zardzewiałe okno. Promienie słońca, odbijając się w poszarzałej, koronkowej firance, malują radosne obrazy na przedwojennych ścianach. Kurz i pajęczyny tracą swój azyl i przytłoczone blaskiem świtu ukazują się jej oczom. Przez chwilę, niczym małe dziecko, wierzga nogami próbując pozbyć się ciężkiej kołdry z nóg. Zamiast tego jeszcze bardziej się w nią zaplątuje. Nagła potrzeba świeżego powietrza skłania ją do szerszego otwarcia okna. Opiera dłonie o ciemnobrązową ramę i ostrożnie się wychyla. Stare kamienice, kolorowe witraże w oknach, jedna drewniana ławeczka i kobieta, która siedzi na niej od rana i karmi gołębie. Czasami ktoś się zlituje i wrzuci jej jedną czy dwie monety, czasem nawet banknot. Ona sama należy do tych drugich. Bywa, że siada obok staruszki i opowiada jej o swoim dniu. Nie wie, dlaczego tak robi, ale to pomaga. A kobieta zawsze tam jest i zawsze słucha. Niekiedy odpowiada półsłówkami, innym razem wypowiada jedynie jedno, dwa zdania, ale te z powodzeniem zastępują wielogodzinną rozmowę.
            Odsuwa się od okna i wplata dłonie we włosy, niedbale przeczesując czarne loki. Prostuje nogi, przez chwilę wpatrując się w jasnoniebieski wzór na spodniach od piżamy. Siada na skraju łóżka i wsuwa stopy w puchowe kapcie. Nie wyobraża sobie chodzić po domu w jakichkolwiek innych butach. Unosi ręce, przeciągając się. Przeciera oczy. Naciśnięcie na mosiężną klamkę i otwarcie drzwi stanowi dla niej wyzwanie. Czuje ból przeszywający każdy mięsień. Ale mimo to jest szczęśliwa. Zejście po schodach również sprawia jej ogromny problem. Ale mimo to jest szczęśliwa. A przecież o to zawsze walczyła.
            Przechodząc obok salonu, zatrzymuje się na chwilę i przygląda się wiszącemu czarno-białemu portretowi. Jestem szczęśliwa, mamo. Tak, jak tobie nigdy nie było dane. Bardzo bym chciała dzielić z tobą to szczęście. Zamyka oczy i przez chwile czuje czyjś delikatny dotyk na ramionach. Jakby czyjeś palce przesunęły leciutko po jej karku i obojczykach. Zanurza się we wspomnieniach, niczym w oceanie, by po chwili ocknąć się z nich, tracąc powietrze. Obiecuje sobie wrócić do nich później.
            Ułożenie włosów tego ranka okazuje się o wiele łatwiejsze, niż zwykle. W pośpiechu chwyta jedną z gumek leżących w kosmetyczce i związuje loki w kucyka. Wybiegając z łazienki, otwiera szafę i wyjmuje z niej parę dżinsów i zwykłą, fioletową koszulkę, która zakłada po drodze do kuchni. Zaplątuje się w nogawki spodni, gdy próbuje założyć je, jednocześnie pijąc kawę i smażąc jajecznicę. Krztusi się, w mgnieniu oka połykając zbyt duże kawałki śniadania. Budzik, ustawiony na lodówce, postanawia się odezwać właśnie w chwili, w której ona kończy jeść. Spogląda na tarczę zegara i przeciera oczy. Następnie kieruje wzrok w stronę kalendarza ze zdjęciami kotów. Zdziwiona, siada na plastikowym krzesełku. Gdy wreszcie zbiera myśli, orientuje się, że pomyliła dni i akurat dzisiaj mogła spokojnie spać jeszcze co najmniej godzinę (a budzik przydałoby się od nowa ustawić). Postanawia wyjść z domu wcześniej i po drodze odwiedzić kancelarię.

            - Natalia! Tak bardzo się cieszę, że cię widzę! – entuzjazm jasnowłosej przyjaciółki wprawia ją w zakłopotanie. Z drugiej strony, zdaje sobie sprawę, że Ludmiła nie byłaby aż tak zadowolona z jej widoku, gdyby czegoś od niej nie chciała.
            - Lu, ja też się cieszę, ale zanim postawisz mi pomnik, powiedz, co takiego się stało?
            - Natka, czy naprawdę musiało się coś stać, żebym cieszyła się z naszego spotkania? – tak? – No dobrze, masz mnie. Muszę natychmiast z kimś porozmawiać i tylko ty mi zostałaś.
            - Natychmiast, tak?
            - Absolutnie, bezzwłocznie.
            - A poczekasz dziesięć minut? Korzystam z kilku wolnych godzin i postanowiłam odwiedzić…
            - Wy i te wasze amory! Nie uważasz, że w tym momencie to ja jestem ważniejsza? – przyspieszony oddech Ludmiły świadczy o tym, że stało się coś naprawdę poważnego. - Natalia, żarty, żartami, ale ja naprawdę bardzo cię potrzebuję.  
            - Pięć minut?
            - I ani sekundy dłużej, tak? – wzburzony ton blondynki nie zwiastuje niczego dobrego. Przyjaciółka już dawno pozbyła się opinii samolubnej i wrednej żmii, więc gdy którykolwiek z jej dawnych zwyczajów powraca choć na chwilę, znaczy to tylko tyle, że dziewczyna bardzo cierpi, a jednocześnie bardzo boi się to pokazać.

            Korytarze kancelarii dawno przestały być dla niej labiryntem. Zna je znacznie lepiej niż zawartość własnej kieszeni, a na pewno znacznie lepiej niż niejeden jej pracownik. Podchodzi do windy i naciska górny przycisk. Wewnątrz znajduje się mnóstwo osób, ale jakimś cudem udaje jej się zmieścić. Powoli przesuwa się w stronę tabliczki z numerami pięter i po omacku przyciska jeden z nich. Drzwi otwierają się na trzecim piętrze. Windę opuszcza para kłócących się staruszków i mężczyzna wyglądający na niezwykle bogatego biznesmana. Wychodzi tuż za nimi i kieruje się w stronę gabinetu oznaczonego numerem 38. Mija wejście do małej kuchni, pokój przeznaczony na zebrania wszystkich pracowników, aż wreszcie dociera do celu. Napis na tabliczce, przyklejonej tuż pod małymi, złotymi cyferkami, głosi „Adwokat Felipe Díaz”. Szeroki uśmiech wstępuje na jej twarz. Unosi zaciśniętą w pięść dłoń i puka trzy razy, po czym leciutko naciska na klamkę i otwiera drzwi. Oczy obu mężczyzn znajdujących się w środku zwracają się w jej stronę.
            - Cześć… Ja przepraszam, że przeszkadzam, po prostu miałam chwilę i pomyślałam… Poczekam na zewnątrz. – łapie się na tym, że nie może oderwać wzroku od stojącego przy biurku bruneta. Próbuje się wycofać, ale nogi odmawiają współpracy. Jak w ogóle może patrzeć w ten sposób na…
            - Nic nie szkodzi, księżniczko. O! Kanapki! – Maxi prycha i uśmiecha się szyderczo, jakby usłyszał jej myśli. Ta uwaga na dobre ostudza jej nagłe zainteresowanie brunetem. Próbę nakrzyczenia na niego z powodu nazwania jej „księżniczką” przerywa jednak głos blondyna. Księżniczko, księżniczko, księżniczko…
            - Nie zwracaj uwagi na Maximiliano, on i tak już wychodzi. Prawda? – wymowne spojrzenie, jakim Felipe obdarza Maxiego sprawia, że brunet nie protestuje, a jedynie zabiera swoje rzeczy z blatu i kieruje się do drzwi.
            - Natalia. – gdyby jej imię w jego ustach potrafiłoby się zmaterializować, zostałoby wyplute i rzucone o ścianę.
            - Maxi. – witają się i żegnają w ten sam sposób od kilku lat.
           
            Głośny trzask świadczy o wyjściu bruneta.

            - Przepraszam cię za niego, Natalko. – Natalko. Nie - księżniczko.
***
Niezapominajka_a: Ten dzień już nie mógł być gorszy.
JuanJuan: Co się stało? Złamałaś paznokieć?
Mel_00: JuanJuan to forum dla ludzi z prawdziwymi problemami. Jesteś tu żeby się z kogoś nabijać? W takim razie najlepiej będzie jeśli nas opuścisz. Niezapominajka_a, co się stało?
JuanJuan: Nad problemami nie można tylko płakać. Mam je, jak każdy inny człowiek, ale ja się z nich śmieję. Niezapominajka_a, też powinnaś spróbować.
Niezapominajka_a: Według ciebie powinnam się śmiać z problemów, tak? Opowiedzieć wam, żebyście też mogli się pośmiać?
Mel_00: Nie musisz tego robić.
Niezapominajka_a: Dlaczego nie? Być może dla ciebie mój problem jest porównywalny ze złamaniem paznokcia, ale dla mnie utrata kogoś, kogo kochałam wcale nie jest taką błahostką.
JuanJuan: …
Mel_00: Niezapominajka_a, myślę, że na razie powinnaś się z nami pożegnać, wyłączyć komputer i się uspokoić. Wróć, kiedy trochę ochłoniesz.
Niezapominajka_a się wylogował(a)
Mel_00: Jesteś z siebie dumny?
Frania dołączył(a) do dyskusji
Frania: Cześć, wszystkim. Dawno mnie tu nie było, ale wiecie jak to jest… Praca i w ogóle… Co tam u was?
Mel_00: O, cześć, Fran. Właśnie tłumaczę Juanowi, jakim jest gburem.
JuanJuan: Francesca, cieszę się, że tu jesteś. Ktoś musi mnie przed nią obronić.
Frania: Słuchajcie, dzisiaj nie mam siły na łagodzenie waszych sporów.
Mel_00: Odzywał się?
Frania: Spróbowałby tylko. Nie mam zamiaru już nigdy więcej rozmawiać z jakimkolwiek facetem dłużej niż dwie minuty.
im_queen: Absolutnie popieram.
Mel_00: No to opowiadaj, co się stało?
Frania: Dzień, jak co dzień. Wiecie, okazało się, że nawet moja przyjaciółka jest przeciwko mnie. Każdym słowem daję jej do zrozumienia, że jest dobrze tak, jak jest i nikt poza mną nie jest mi potrzebny do szczęścia. A ona co? Zaprasza jakiegoś swojego najlepszego przyjaciela i jeszcze przekonuje mnie, że koniecznie muszę go poznać, bo jest taki wspaniały, bla, bla, bla…
JuanJuan: Może powinnaś go poznać?
Frania: Czego ty nie rozumiesz?
im_queen: Juan, błagam cię. Dziewczyna podjęła decyzję i stara się jej trzymać. Już raz przecież cierpiała. Fran, kiedy on przyjdzie, po prostu nie wychodzisz ze swojego gabinetu, tak?
Frania: Dziękuję, że przynajmniej ty jesteś po mojej stronie, Is.
im_queen: Zawsze do usług. Lecę, powodzenia. Pa!
im_queen się wylogował(a)
JuanJuan się wylogował(a)
Mel_00: Mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.
Frania: Ja też… Zapowiada się jedno z najgorszych popołudni w moim życiu.
Mel_00: Będę tu wieczorem, jakbyś chciała pogadać.
Mel_00 się wylogował(a)
Jeśli tylko będziesz chciała poczytać o tym, jak mieszam z błotem całe swoje życie…
Frania się wylogował(a)

            Siedzi na ogromnym czarnym fotelu przy dębowym biurku i nerwowo uderza palcami o blat. Nie pierwszy raz jest wściekła na Ludmiłę, ale jeszcze nigdy nie była aż tak. Złość zawładnęła całym jej ciałem i wszystkimi myślami, do tego stopnia, że przelała swoje żale na internetowe forum. I okazało się, że ludzie stamtąd rozumieją ją o wiele bardziej niż przyjaciółka, którą zna ją od lat. Diego. Diego. Diego. Wyjdź z mojej głowy! Nie potrafi się skupić na niczym innym, poza powtarzaniem imienia chłopaka i wyobrażeniami na temat jego wyglądu, a to z kolei sprawia, że jest jeszcze bardziej zła. Na nią? Na niego? Przecież to zawsze jest twoja wina.
            Wyrywa małą, różową kartkę z notatnika i zgniata ją w kulkę. Przerzuca ją z ręki do ręki, a następnie stara się wycelować i trafić nią do stojącego pod ścianą, żółtego kosza. Prycha, gdy jej się to nie udaje. Przez chwilę wpatruje się w papier, ale nie decyduje się go podnieść. Jej uwagę odwraca stukot obcasów płynący zza drzwi. Jest niczym alarm świadczący o tym, że blondynka zbliża się do jej gabinetu. Ludmiła się zbliża. Ludmiła. Się. Zbliża. Nie ma już czasu na żadną reakcję. Klamka opada, a drzwi powoli się otwierają.
            - Francesca, dzwoniłam do ciebie. Dlaczego nie odbierasz? – dzwoniła? kiedy? A tak, gdzieś pomiędzy trzydziestym czwartym, a trzydziestym siódmym Diego.
            - Przepraszam, byłam zajęta. Nawet nie usłyszałam…
            - Jesteś dzisiaj okropnie rozkojarzona.
            - To samo mogłabym powiedzieć o tobie. – najlepszą obroną jest atak?
            - Dobrze. Nie kłóćmy się. Przyjdź do mnie za chwilę, musisz mi pomóc z dokumentami. Nic z tego nie rozumiem. – blondynka bezradnym wzrokiem spogląda w stronę Włoszki, a gdy ta wreszcie kiwa głową na znak zgody, wplata palec w kosmyki włosów i, okręcając na nim jeden z nich, wychodzi z gabinetu.

            Zamiana szpilek na baleriny to najlepsza decyzja z tych, które udało jej się podjąć w ciągu ostatnich kilku dni. Jedynym minusem jest fakt, że w ołówkowej spódnicy za kolano wygląda teraz jakby miała króciutkie nóżki, niczym krasnoludek. Ale jest w stanie zapłacić taką cenę za równowagę i umiejętność utrzymywania się na własnych nogach. Mimo że do gabinetu Ludmiły ma tylko kilka kroków, odczuwa wyraźną ulgę, gdy pokonanie tej drogi zajmuje jej jedynie pół minuty. Z impetem naciska na klamkę i wchodzi do pomieszczenia.
            - Co to za dokumenty? – pyta i rusza w stronę biurka. Mija chwila, nim orientuje się, że w gabinecie oprócz niej i Lu znajduje się ktoś jeszcze.
            - Dokumenty mogą poczekać. Fran, to jest właśnie Diego. Mówiłam ci o nim rano. – radosny ton głosu Ludmiły z jednej strony denerwuje Francescę, ale z drugiej – widzi, że blondynka na chwilę zapomniała o swoich problemach. Stojący po jej prawej stronie, ubrany w białą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę, brunet uśmiecha się do niej szeroko. Tak, jak to się robi na widok promocji czekoladek.
            - Cześć, jestem Diego. – no przecież wiem. Diego. Diego. Diego. Chłopak wyciąga dłoń w jej stronę.
            - Cześć, ja… - Diego. Diego. Diego. – Francesca. – delikatny uścisk jego dłoni i złożony na niej pocałunek sprawia, że przez chwilę ma ochotę… Ale nawet na niego nie patrzy. – Lu, możesz tu na chwilkę podejść. – szepcze słodkim głosem.
            - Fran, ja… - nie kończy, gdyż Włoszka chwyta jej rękę i ciągnie w swoją stronę.
            - Przestań. Bawić. Się. W. Swatkę. – przestań… odbija się echem w głowie blondynki. Odsuwają się od siebie, a Francesca natychmiast bierze w ręce całą górę dokumentów z zamiarem przejrzenia ich w swoim gabinecie. Przecenia jednak swoją siłą i stos papierów rozsypuje się na podłodze. Próby szybkiego zebrania ich i wyjścia z twarzą z tej całej sytuacji również kończą się fiaskiem.
            - Pani pozwoli, że pomogę. – melodyjny głos bruneta i dłonie raz po raz stykające się z jej palcami, gdy razem zbierają kartki z podłogi sprawiają, że wstyd znika. Jednak kierowana ostrożnością dziewczyna, tym razem, bez problemu podnosi wszystkie dokumenty.
            - Dziękuję. Ja… Pójdę już do swojego gabinetu. Tam je obejrzę. – wyjść. wyjść. Diego. wyjść. co? co ty tu w ogóle robisz?
            - Ja też już pójdę. Muszę się przygotować do jutrzejszych lekcji. - Poradzisz sobie z tym? – chce, tak bardzo chce powiedzieć, że nie.
            - Tak. Dziękuję za pomoc.
            - Nie ma za co. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
            - Mhm. – ja ciebie na pewno jeszcze nie raz zobaczę.

Frania dołączył(a) do dyskusji
Frania: Miałam przygotowany cały esej opowiadający wam o moim smutnym życiu. Ale wiecie co? Miewałam gorsze popołudnia…
           







To by było na tyle ode mnie. Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony pod tym rozdziałem.
A tak, zapomniałam, dedykuję go wszystkim. Każdemu, kto dotarł do tego miejsca (czytając lub nie czytając).

Lily of the valley (tzn. Konwalia, taka sobie o: